Gdzie szkiełów sześć… – Ryszard Ćwirlej – „Ostra jazda” [recenzja]

Ostra jazda to najnowsza powieść Ryszarda Ćwirleja, dziennikarza i wykładowcy akademickiego, który, jak hucznie napisane jest w książce, stworzył nowy gatunek literacki – kryminał neomilicyjny. Nie mam takiej wiedzy, by dyskutować o tym, czy naprawdę tak było, nie jest to zresztą tak istotne, bo Ostra jazda w odróżnieniu od znakomitej większości poprzednich książek tego autora, nie rozgrywa się w PRL-u, a w czasach współczesnych. Są oczywiście w niej odniesienia do minionego ustroju, bo wielu bohaterów Ćwirleja będących milicjantami pojawia się tutaj już w roli policjantów lub byłych funkcjonariuszy, którzy mogą pomóc w toczonych śledztwach, ale to tylko niewielkie nawiązania. Choć trzeba autorowi oddać to, że z prawdziwym kunsztem tak opisuje relacje między bohaterami, żeby móc dołączyć adnotację: „więcej o tym w powieści…” i przytaczać tym samym tytuły bodaj wszystkich swoich dotychczasowych książek. Niestety podobnego kunsztu nie umiem znaleźć, myśląc o innych, ważnych cechach dobrej literatury. Jest to co prawda moje pierwsze spotkanie z tym autorem, ale jestem niemal pewny, że w swoim neomilicyjnym środowisku czuje się on znacznie lepiej niż w opowiadaniu o współczesnych policjantach.

W roku 2015, niedługo przed wyborami parlamentarnymi, w Poznaniu dochodzi do zabójstwa podoficera, a z wojskowego magazynu giną materiały używane na poligonie. Jednocześnie w gazecie pojawiają się doniesienia o rzekomej współpracy cenionego naczelnika poznańskiej policji z Służbami Bezpieczeństwa, co stawia w złym świetle cały wydział. W końcu w lesie pod Poznaniem znalezione zostają zwłoki kobiety, będącej ofiarą handlarzy ludzkim towarem. Tą ostatnią sprawą zaczyna zajmować się młoda policjantka, Aneta Nowak, która przeczuwa, że wszystkie te sprawy mogą być jakoś ze sobą połączone. W śledztwie pomogą jej (zbyt) liczni znajomi z poznańskiej policji.

Zacznijmy od tego, co moim zdaniem Rafał Ćwirlej robi dobrze. Trzecioosobowa narracja w Ostrej jeździe sprawia, że historię śledzimy oczami przeróżnych bohaterów i obok całej plejady tych najważniejszych, kilka ważnych dla fabuły scen odkryjemy oczami zupełnie postronnych i przypadkowych osób, które na przykład natkną się na jakieś ciało. I muszę przyznać, że te postacie z trzeciego planu są bardzo sprawnie i pomysłowo napisane, autor potrafi dosłownie w kilku zdaniach zarysować je tak, że jednak, mimo iż śledzimy ich dosłownie przez chwilę, stają się oni żywi i charakterystyczni. Problem niestety polega na tym, że ważniejsi bohaterowie są stworzeni dokładnie tak samo, trzema szybkimi kreskami. Głównym postaciom Ćwirleja brakuje głębi, są w większości jednowymiarowe i zwyczajnie nieciekawe. Nie pomaga fakt, że jest ich naprawdę sporo, nawet nie umiem w pamięci policzyć, ilu różnych policjantów gra w tej historii ważną rolę, wracając w kolejnych rozdziałach. Nawet Aneta Nowak, która jest przecież główną bohaterką powieści, nie dała rady zdobyć mojej sympatii i zainteresowania. Po pewnym wstępie już do końca książki nie dowiedziałem się o niej właściwie niczego nowego, zaskakującego; mam wrażenie, że na tych 500 stronach niewiele jej było. Fabuła rozbita jest na kilka wątków, od razu pojawiają się nam kolejni policjanci, którzy będą zaangażowani w poszczególne jej części. Autor wypluwa kolejne nazwiska, ale nie dość, że jak wspomniałem, są to bohaterowie nijacy, to na domiar złego Ćwirlej broni się, jak tylko może, by nie opisać czytelnikowi, jak wyglądają. Naprawdę, opisy jakiejkolwiek fizjonomii to rzadkość, moja wyobraźnia musiała więc sama jakoś tworzyć wygląd postaci. W konsekwencji do połowy książki wszystkie nazwiska myliły mi się notorycznie – Blaszkowski, Brodziak, Biernat, Bielecki, Piechowiak, Podlewski – co chwilę musiałem cofać się do poprzednich rozdziałów i sprawdzać, który to który. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że sporo tych bohaterów pojawiało się już wielokrotnie w poprzednich powieściach Rafała Ćwirleja i być może tam wyczerpująco opisał ich cechy fizyczne, jednak skoro Ostra Jazda jest przedstawiana jako książka autonomiczna, a nie kolejna część jakiegoś cyklu, to czytelnik niezaznajomiony z poprzednimi tytułami nie powinien czuć się zagubiony i pozostawiony bez podstawowych opisów bohaterów.

Chciałbym napisać coś pozytywniejszego o fabule, ale niestety również tutaj jest kilka fundamentalnych problemów. Książka jest kryminałem, tymczasem niemal wszystkie aspekty, które powinny składać się na dobry tytuł w tym gatunku, pozostawiają wiele do życzenia. Przez to, że mamy tak wielu bohaterów i każdy z nich rozwiązuje inny aspekt danej sprawy lub inną sprawę, nie mamy poczucia, że trwa tutaj jakieś skomplikowane śledztwo, nie ma dużych zwrotów akcji, a na niektóre tropy bohaterowie wpadają tak prosto lub rozwiązują problemy z taką łatwością, że zwyczajnie nie jest to satysfakcjonujące. W Ostrej jeździe oczywiste jest, że wszystkie te wątki i sprawy muszą się jakoś, prędzej czy później, ze sobą połączyć. Ale autor łączy te wszystkie śledztwa na ślinę, na słowo honoru. Nie mogę napisać nic więcej, żeby nie zdradzać fabuły, ale naprawdę i w tej materii nie miałem przyjemności z odkrycia jakiejś tajemnicy, kryminalnej zagadki, która potrafiłaby mnie zaskoczyć. Wisienką na tym smutnym torcie był finał i końcowe starcie, które mogło mieć jakąś moc, bo dotyczyło bohatera ciekawego, tajemniczego i mającego motywacje, wykraczające poza proste czynienie zła. Całość jednak została ograna na dwa zdania narratora i tyle. Na początku książki trochę smaczków wrzucanych jest przez wybory, które niedługo mają mieć miejsce. My wiemy, jakie przyniosły wyniki, ale bohaterowie zastanawiają się nad przyszłością kraju i wiarygodnością przedwyborczych obietnic. Temat ten zdaje się ważny dla fabuły, ale tak naprawdę zostaje gdzieś w trakcie książki porzucony i oprócz kilku wtrąceń w ogóle nie rezonuje na historię tak, jak powinien.

Język Ryszarda Ćwirleja jest przystępny, choć mało charakterystyczny. Tylko w dwóch miejscach autor bawi się formą, kiedy najpierw czytamy, że jedna z dziewczyn uciekła swoim oprawcom, a dopiero w kolejnych rozdziałach powoli dowiadujemy się, co dokładnie się stało, jak znalazła się w miejscu, w którym jest obecnie, i co z drugą kobietą, która była na początku tej sytuacji razem z nią. Te zaburzenia chronologii wydarzeń to fragmenty, które najbardziej zapamiętałem, bo jest tam dynamika, jest tajemnica, którą chcemy odkryć, czytając dalej. Szkoda, że reszta jest już powolna i nietrzymająca w napięciu. Szczególnie czuć to podczas strzelanin – napisane są tak, że nie czujemy zupełnie wagi sytuacji, ot – jedna osoba strzela i zabiją drugą, koniec.

Z jednej strony nie czułem znużenia opisami, nie wydawały mi się przydługie bądź nieciekawe, z drugiej jednak nie mogę uwierzyć, że książka ma aż pięćset stron – ta historia spokojnie mogłaby być opowiedziana na trzystu. Może gdyby właśnie tak zrobić i gdyby zredukować ilość bohaterów o połowę, Ostra jazda faktycznie mogłaby być ostrym, wciągającym kryminałem. Zamiast tego jednak szkiełów (czyli policjantów w gwarze poznańskiej), jest tutaj zbyt dużo, podobnie jak kucharek w znanym przysłowiu – przez co powstała powieść jest niestety ciężkostrawna i mało apetyczna.

Fot.: Wydawnictwo MUZA


Przeczytaj także

Recenzja książki W imię natury

Write a Review

Opublikowane przez

Mateusz Norek

Z wykształcenia polonista. Zapalony gracz. Miłośnik rzemieślniczego piwa i nierzemieślniczej sztuki. Muzyczny poligamista.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *