Robert Pucek ceni sobie zaciszne życie pozbawione tempa i gwaru wielkich aglomeracji. Mieszkanie z dala od cywilizacji (a dokładniej w lesie) spowodowało, że stał się dużo bardziej uważny na otaczającą go przyrodę i jego mieszkańców. W swoich poprzednich książkach, a to udowadniał nam, że pająki (których najczęściej albo się boimy, albo brzydzimy) mają analogiczne etapy doświadczeń, co ludzie (budowanie związków, prokreacja, macierzyństwo itd.), a to poprzez opisy zwierząt (krokodyli, słoni czy wilków) opowiadał nam o miłości, cierpieniu i śmierci. Co przygotował dla nas tym razem? Oniryczny opis łuskoskrzydłych, czyli ciem i motyli, który stał się jedynie punktem wyjścia do rozważań także o ludzkiej naturze.
Autor już na samym początku informuje nas, że opowieść o ćmach i motylach ma być opowieścią o pięknie oraz o holometabolii, czyli przeobrażeniu zupełnym. Szczegółowe wyjaśnienie naukowego pojęcia znajduje się dopiero na samym końcu książki. Uprzedzam jednak wszystkich ciekawskich i niecierpliwych: nie zaglądajcie tam wcześniej! Pozbawicie się bowiem pewnej ulotnej, niewytłumaczalnej aury, dzięki której narrator krok po kroku prowadzi nas do zrozumienia tego zjawiska.
A pierwszym krokiem jest pewien sen. Bohaterowie książki bowiem nawet podczas odpoczynku nie dają o sobie zapomnieć. Tym razem w objęciach Morfeusza powstała nowatorska metoda obserwacji motyli. Dzięki niej nie trzeba skrzydlatych przyjaciół łapać ani przekłuwać szpilką. Wystarczy poczekać na okres jesienno-zimowy, gdy owady zaczną hibernować na kwiatach, z których spijają nektar. To nic, że wówczas zwyczajnie kwiatów może nie być… wszak to tylko marzenie senne. Choć według Steinera świat roślin ma ścisłe korelacje z motylami dziennymi i nocnymi. Według niego motyl jest kwiatem unoszącym się w powietrzu, kwiat zaś to motyl w okowach Ziemi.
W innym śnie z kolei Robert Pucek znajduje podobieństwa między owadami a męskimi genitaliami. W kolejnym odkrywa, iż łuskoskrzydłe pachną. Jednak nie identycznie. Samice zwykle pachną w sposób wyczuwalny tylko dla samców, samce zaś często w sposób wyczuwalny dla naszych nosów. Woń wydzielają ich skrzydła, a także odwłoki i odnóża. Samce na skrzydłach mają nierzadko specjalne łuski zapachowe, a ich zapach ma wabić samice tych gatunków, u których to raczej panie proszą panów, rezydujących na swoim terytorium, niż odwrotnie. To jedynie preludium. Każda noc kryje w sobie kolejne rewolucyjne odkrycia.
Robert Pucek nie jest pierwszy, który dostrzegł piękno łuskoskrzydłych. Przed nim do fascynacji tymi stworzeniami przyznawał się choćby Vladimir Nabokov, który zaczął nawet pracę nad książką Butterflies in Art. Miał to być ilustrowany tom, obejmujący okres od starożytności do odrodzenia. Mało kto wie, że ten rosyjski pisarz przez całe swoje życie zajmował się lepidopterologią. Cóż… jednak nikt dotąd w taki sposób nie pisał o przyrodzie. W nietypowym senniku autor dostarcza nam nieznanych dotąd informacji o życiu i metamorfozie motyli i ciem. Przez cztery pory roku stajemy się cichymi podglądaczami, mimo iż ich żywot jest niebywale krótki. Wspomnieć należy, iż tym, co wprowadza oniryczny klimat powieści popularno-naukowej, bezsprzecznie jest język: poetycki, lekki, erudycyjny. Trudno się dziwić, że wciąga czytelnika od pierwszej strony.
PS Drodzy Czytelnicy – jeśli ktoś z Was po przeczytaniu książki nadal będzie odczuwał niedosyt, proponuję (powtarzając za autorem) sięgnąć do antologii Nabokov’s Butterflies. To tam: Panowie Brian Boyd i Robert M. Pyle we współpracy z synem pisarza zgromadzili wszystkie chyba fragmenty pism Nabokova, w których mowa jest o motylach, publikowane i niepublikowane, wybierając je z powieści, wierszy, listów, wykładów, artykułów, a nawet szkiców spoczywających wciąż w archiwum jego twórczości.
Fot.: Wydawnictwo Czarne