Bez drogi do domu, ale prosto do serc fanów – Jon Watts – „Spider-Man: No Way Home” [recenzja]

W grudniu premierę miał trzeci Spider-Man z Tomem Hollandem – Spider-Man: No Way Home. Pajączek z sąsiedztwa serwuje nam tym razem dużą dawkę emocji (szczególnie nostalgii), humoru i dobrej akcji. Marvela nigdy nie było stać na więcej. 

Jestem fanem Spider-Mana od pierwszego filmu, w którym grał Tobey Maguire. Każdą część oglądałem po kilka razy (aż do znudzenia) i w każdej znajdowałem zarówno wady, jak i zalety. W przypadku No Way Home (lub po naszemu Bez drogi do domu) szczęśliwie wad widzę najmniej i powracać do filmu będę najczęściej w porównaniu do poprzednich części.

(Jeżeli zastanawiasz się, gdzie obejrzeć cały film Spider-Man Bez drogi do domu – możesz wejść tutaj, by wyszukać serwis VOD, który w ofercie ma właśnie tę produkcję.)

Najnowszy Spider-Man wrzuca widza od razu w miejsce zakończenia Far From Home (reżyser ma chyba obsesję na punkcie słowa „home”…). Dla przypomnienia zdradzę zakończenie tegoż: cały świat dowiaduje się, że pajączek z sąsiedztwa to Peter Parker. Od tego właśnie momentu zaczyna się jazda. Jazda, czyli równoczesna nagonka z jednej i wychwalanie Petera z drugiej strony.

Ilu ludzi, tyle opinii i dobrze widać to w przypadku podejścia ludzi i mediów do głównego bohatera. Spider-Man musi sobie więc jakoś z tym poradzić. Najprostszym wyjściem jest ukrycie się przed wszystkimi, co okazuje się dobrym rozwiązaniem tylko na krótką metę. Dom rodzinny Petera szybko zostaje odkryty, ludzie zbiegają się i trzeba wymyślić nowe rozwiązanie. Pomocne okazują się superbohaterskie znajomości bohatera z Iron Manem i moim ulubionym Doctorem Strange. 

Śmiem twierdzić, że wspomniany przeze mnie czarownik odgrywa w tym filmie kluczową rolę. To do niego Spider-Man zwraca się po pomoc, gdy zauważa, że najłatwiej by było, gdyby wszyscy po prostu o nim zapomnieli. Jak to osiągnąć? Oczywiście magią. Wszystko poszłoby świetnie, gdyby nie natura pajączka, która rujnuje zaklęcie Strange’a i powoduje wyrwy w multiwersum. Do świata naszego Petera przybywają złoczyńcy z innych światów Spider-Mana, powodując standardowe dla siebie zniszczenie.

W całym tym zamieszaniu Spider-Man próbuje pogodzić swoje zwykłe życie i życie superbohatera, co przysparza mu wiele trudności. Z jednej strony walczy ze złoczyńcami, a z drugiej stara się załatwić przyjaciołom miejsce na uczelni (co swoją drogą jest świetnym przykładem z fragmentu filmu). 

Dużo w No Way Home jest o emocjonalnych problemach superbohaterów. Widzimy, jak ciężko jest im prowadzić podwójne życie, chronić bliskich i siebie samych. Do tego dochodzą moralne rozterki, próby radzenia sobie z własnymi porażkami i poświęcenie. Bohater wielokrotnie się załamuje i dostaje po tyłku. Zauważa, że nie może tak dłużej i że wesoły Spider-Man z sąsiedztwa musi wziąć się za siebie. Czas stawić czoła emocjom oraz problemom, z którymi jeszcze nie miał do czynienia. Wiąże się z tym spora zmiana bohatera. Na ekranie bardzo szybko musi dorosnąć, przestać być wiecznym komediantem i oczywiście musi być w tym wszystkim wiarygodny. 

Ważną rolę odgrywa w tym wszystkim fabuła, przysparzająca widzom i bohaterom atrakcji. Oprócz przeciwników z multiwersum pojawiają się też Spider-Mani z poprzednich dwóch trylogii, niosąc ogromną dawkę nostalgii. Na sali kinowej (a byłem na premierze) każdy pajączek został przywitany oklaskami, szlochami czy wołaniami. Nie żeby mi się to nie udzieliło…

Bałem się w momencie pojawienia się nowych głównych bohaterów, że będzie z nimi spory problem potem. W końcu do trójki głównych bohaterów (Peter i przyjaciele) dochodzą jeszcze Peter 2 i Peter 3, co daje nam piątkę postaci do prowadzenia przez decydującą część filmu. Nie wspomnę nawet o złoczyńcach, których relacje ze Spider-Manami są równie ważne.

Martwił mnie też sens wprowadzania bohaterów w multiwersum. Bałem się, że będą tylko wyciskaczami łez, mającymi przez nostalgię uczynić film lepszym. Na szczęście, jak mówi klasyk, nic bardziej mylnego.

Spider Man: No Way Home rozlicza każdego Spider-Mana z jego czynów. Pozwala im naprawić błędy, przewalczyć traumy czy zmienić to, czego najbardziej żałowali. Standardowo unikam spoilerów, co w tym przypadku boli straszliwie…

Relacje Spider-Manów ze sobą są fantastyczne. Jon Watts odrobił tutaj lekcję, każdy pajączek pokazuje te swoje cechy, które wyróżniają go od innych pajączków w multiwersum. Na ekranie zachowują też swoje odzywki, zachowania czy sposoby bycia. Nie są bezsensownymi marionetkami, próbują odkupić swoje winy i zmienić zakończenia swoich historii na lepsze. Ten film nie był potrzebny jedynie Peterowi Toma Hollanda, ale też pozostałym dwóm filmowym Peterom.

Abstrahując od klimatu i konstrukcji bohaterów, muszę powiedzieć, że fabuła tutaj jest całkiem przyjemna, pełna humoru typowego dla Marvela i puszczania oka do widza. Film oglądałem ze sporym zaangażowaniem, nie mogłem się doczekać kolejnych bohaterów (kto się nie spodziewał multiwersum) i przede wszystkim się nie męczyłem. Ubolewam ostatnio nad długością filmów w kinie, a najnowszy Spider-Man trwa 2,5h. Byłem pewien obaw, a wyszedłem z miną: „mamo, mamo ja chce więcej!”.

Po konstrukcji tej recenzji zauważyć możecie, że jest o czym pisać. W filmie jest na tyle istotnych dla postaci Spider-Manów elementów, że w tak krótkiej formie, jak recenzja nie sposób w odpowiedni sposób przekazać wszystkiego. Musiałbym przedstawić analizę każdego z trójki filmowych Peterów. Pokazać, jak rozwijali się w swoich trylogiach i co może ich boleć po zakończeniu tychże. Bez tej wiedzy mam wrażenie, że podejście każdego z widzów do filmu może być zupełnie inne.

Motywacje pajączków w No Way Home przedstawione są szczątkowo. Mówią, co chcą zmienić i co ich boli, ale bez wiedzy o ich przeszłości nie będzie to tak zrozumiałe i tak emocjonalnie poruszające dla widza, jak moim zdaniem powinno być. Sam celowo złapałem się tutaj w pułapki nostalgii, bo jak po moich powyższych wywodach można zrozumieć, ma to sens. Wzbogaca to tylko film, a nie ratuje go, jak to zdarzało się już kinie.

Żeby nie napisać tyrady, muszę zdobyć się w końcu na podsumowanie. Spider-Man: No Way Home to w skali Marvela film wyjątkowy. Pokazuje niesamowicie dużo uczuć Petera, jest poruszający i monumentalny w skali uniwersum, choć nie pompatyczny. Poprzednie filmy nie były aż tak dramatyczne i Spider-Man mógł być swobodny, zabawny i na swój sposób komiksowy. Tutaj ciężkie klimaty dają o sobie znać i myślę, że jest to jeden z bardziej emocjonalnych filmów MCU. Bardziej nawet niż Avengers: Endgame (nasza recenzja tutaj), którego uznaję za wyciskacza łez fanów. 

Z całego serca polecam fanom Marvela. Dla miłośników Spider-Mana to film obowiązkowy, nawet jeśli nie do końca pokochali któregoś z filmowych Peterów. Ja do filmu będę wracał wielokrotnie i z całą pewnością jest w moim TOP 3 filmów MCU. 

PS Znajomość poprzednich trylogii Spider-Manów nie jest obowiązkowa, choć wielce wskazana ;).

Fot.: Marvel Studios


Przeczytaj także:

Piątkowa ciekawostka o…: Marvel przed MCU

Write a Review

Opublikowane przez

Michał Oziębły

Studiuję dziennikarstwo i ehistorię. Interesuję się szeroko rozumianą popkulturą, produkcją filmową (w tym głównie operatorką kamery i montażem), fotografią, marketingiem i social mediami. Prowadzę swój kanał na YouTube, zorientowany głównie na popkulturę. Aktualną serią przewodnią są recenzje książek.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *