Wielogłosem o…: „True Detective”, sezon 3

Mieliście kiedyś tak, że cały świat chciał całować ziemię, po której stąpacie? A może byliście w sytuacji, kiedy to pół globu miało ochotę wykopać w tej ziemi wielki rów, wrzucić Was do niego i zasypać lawiną hejtu? Jeśli na oba pytania odpowiedzieliście przecząco, a umówmy się, że nie macie innego wyjścia, skoro raczej nie jesteście znani na całym świecie, możecie nazwać się szczęściarzami. Co innego może powiedzieć Nic Pizzolatto, jeden z najbardziej obiecujących twórców młodego (jeszcze) pokolenia. Mało tego, obu sytuacji doznał w związku z jednym tylko tytułem. Tak się jednak składa, iż tytuł ten zna chyba każdy szanujący się fan dzieł małego ekranu, bo mowa o Detektywie. Pierwszy sezon antologii, który zadebiutował na ekranach przeszło pięć lat temu, spotkał się z niezwykle ciepłym przyjęciem tak ze strony krytyków, jak i – co ważniejsze – widzów. Niestety na drugą odsłonę True Detective wylano tak ogromne wiadro pomyj, że sam twórca usiadł w kącie pokoju, ssąc kciuka. Jak mówi jednak stare powiedzenie: trzeba być twardym, nie miękkim. I dlatego też po kilkuletniej przerwie Amerykanin powrócił z trzecim sezonem swego najbardziej rozpoznawalnego obrazu. Co z tego wyszło? Czy Pizzolatto powstał z kolan, na które rzuciła go fala krytyki? Czy Detektyw znów jest serialem z najwyższej półki? Na te i kilka innych pytań odpowiedzi otrzymacie podczas lektury niniejszego tekstu.


WRAŻENIA OGÓLNE

Przemek Kowalski: Dosyć długo, bo aż trzy i pół roku, kazał na siebie czekać Nic Pizzolatto z trzecim sezonem antologii True Detective. Po niezwykle udanej oraz obsypanej nagrodami serii pierwszej z Woodym Harrelsonem i Matthew McConaugheyem w rolach głównych, druga odsłona, z którą wiązano spore oczekiwania, dla większości widzów okazała się niewypałem (z czym ja osobiście nie mogę się do końca zgodzić). Po finałowym odcinku drugiego sezonu na twórcę spadła lawina krytyki, której ten nie zniósł zbyt dobrze, dlatego zakończona właśnie najnowsza część Detektywa była dla Pizzolatto sporym wyzwaniem. Czy zdał egzamin? W moim odczuciu zdecydowanie tak! Wszyscy ci, którzy narzekali na zatarcie się w poprzednim sezonie mrocznego klimatu południowej części Stanów Zjednoczonych, tym razem nie mają prawa kręcić nosami. Przyjdzie jeszcze czas na wyliczanie zalet oraz (nielicznych) wad, dlatego póki co pora na szybkie wprowadzenie w omawianą historię. Rzecz dzieję się w Arkansas i rozgrywa na trzech płaszczyznach czasowych, a punkt wyjścia stanowi porwanie (morderstwo?) dwójki dzieci – rodzeństwa Julie i Willa Purcell. Do zaginięcia dochodzi w latach 80. ubiegłego wieku, a do sprawy przydzieleni zostają detektyw Wayne Hays (nagrodzony niedawno drugim Oscarem Mahershala Ali) oraz detektyw Roland West (świetny Stephen Dorff). Jak szybko się okazuje, sprawa rodzeństwa Purcellów będzie się ciągnęła za parą stróżów prawa przez przeszło cztery dekady. Tyle tytułem wprowadzenia. Jeśli zaś chodzi o moje odczucia względem całego sezonu numer trzy, to na usta ciśnie mi się jedno słowo, a jest nim „rewelacja”! Bardzo zgrabnie przemyślana fabuła, aktorstwo na takim poziomie, że ręce same składają się do braw, a do tego wszystkiego klimat tak „brudny”, że po każdym odcinku aż chce się wskoczyć pod prysznic, by zmyć z siebie cały ten kurz i smołę.

Mateusz Norek: Ja również jestem fanem drugiego sezonu True Detective i uważam, że krytyka, jaka spadła po nim na Nica Pizzolatto, była strasznie niesprawiedliwa. Wynikała zresztą w głównej mierze z tego, że fani chcieli powrotu dwójki bohaterów z pierwszej serii i informacja, że serial od początku był pomyślany jako kilka osobnych i zamkniętych historii, jakoś nie chciała do nich trafić. Stało się jednak tak, a nie inaczej, i HBO nie śpieszyło się z produkcją trzeciego Detektywa. Na szczęście projekt nie został całkowicie pogrzebany i kolejny sezon powstał. Jaki jest? Na pewno bardziej zbliżony do historii śledztwa z Luizjany (dwójka głównych bohaterów, kilka linii czasowych), ale na swój sposób oryginalny i mający już na pierwszy rzut oka ten świetny, niepowtarzalny styl, mroczny i duszny. To kryminalna opowieść, w której jednak prym wiodą losy bohaterów, a serial jest prawdziwym popisem kunsztu aktorskiego. Nie było chyba lepszego wyboru niż obsadzenie w głównej roli Mahershala Ali, o którym już przed rozdaniem tegorocznych Oscarów, było bardzo głośno. W tym sezonie akcja rozgrywa się w stanie Arkansas, a obszerne ramy czasowe pozwalają na dodatkowe komentarze społeczne i przedstawienie postaci o wiele wnikliwiej niż dotychczas.

WADY I ZALETY SERIALU

Mateusz: Obawiałem się nieco, czy wracający po dłuższej przerwie i obarczony piętnem drugiego sezonu, True Detective nadal będzie miał tę samą, gęstą atmosferę, ale na szczęście od razu poczułem się jak w domu (więcej powiem przy okazji omawiania pilotowego odcinka). Śledztwo dotyczące zaginionych dzieci Purcellów, które napędza serial, toczy się, jak wspomnieliśmy, na trzech płaszczyznach czasowych. Zaczęte w latach 80., wobec nowych poszlak wznawiane jest dziesięć lat później. Sprawa wraca jeszcze raz, kiedy w serialu jest rok 2015, a nasi bohaterowie są już seniorami. Za chwilę porozmawiamy o tym, jak jest to pokazane za pomocą charakteryzacji i gry aktorskiej, ale z perspektywy scenariusza, kiedy te odmienne linie czasowe ciągle się przeplatają, ogarnięte jest to niesamowcie dobrze i sprawnie. Czasem dowiadujemy się czegoś o śledztwie, obserwując rozmowę w przyszłości, czasem do nowych tropów dochodzi w czasie rzeczywistym. Co jednak najważniejsze, po pierwsze nigdy nie miałem wrażenia, że przez to wiemy zbyt dużo, po drugie natomiast ani razu nie pogubiłem się między przejściami w tej trzyetapowej historii, co uważam za ogromny plus i kunszt scenariusza.

Przemek: Pomijając aktorstwo, o którym kilka słów za chwilę, ja również jako największą zaletę podałbym niezwykle zręczne przeplatanie linii czasowych i to pod każdym względem – od charakteryzacji po łączenie wątków. Wielki plus za to, że pomimo, iż przez ekran przewijają się bohaterowie z trzech różnych dekad, nie ma się (jako widz) poczucia zagubienia. No i w zasadzie to byłoby na tyle w kwestii plusów, ale na dobrą sprawę – czy można chcieć czegoś więcej? Aktorsko – mistrzostwo; wierne oddanie epok, zarówno patrząc na samych bohaterów, jak i ich otoczenie -klasa; scenariusz – wow. Tu nie ma nawet czego dodawać. Dobra, może jeszcze jedna rzecz, o której za chwilkę wspomnę, wymieniając dwie malutkie wady.

Mateusz: Gdybym miał szukać wad, czuć tutaj czasem nieco za dużą inspirację pierwszym sezonem, kiedy nawet kolejne poszlaki są bardzo zbliżone i tak samo nietrafione. Nie wryła mi się mocno w pamięć muzyka z tego sezonu (oprócz świetnego intro rzecz jasna), a w poprzednich była dobrana perfekcyjnie, szczególnie w drugiej serii. Zwykłem też mówić, że miejsce akcji jest u Nica Pizzolatto kolejnym, głównym bohaterem, ale w tym sezonie po dwóch, trzech odcinkach mocno zanikła dla mnie specyfika prowincjonalnego Arkansas, czego żałuję, nawet, jeśli było to podyktowane scenariuszem.

Przemek: Muzyka rzeczywiście jakoś specjalnie się nie wybija, choć ja akurat nie kojarzę dzieł Nica Pizzolatto z wbijającymi się do głowy soundtrackami. Kojarzę za to z czymś innym i wymienię to jako “wadę” trzeciego sezonu Detektywa, aczkolwiek piszę to nie z własnej perspektywy, a przeciętnego pożeracza seriali. Generalnie zdarzają się momenty dłużyzny i to odczułem nawet ja sam, co teoretycznie zaprzeczałoby wychwalaniu przed chwilą scenariusza. Tyle tylko, że te dłużyzny mogące czasami irytować – bez urazy dla nikogo – mniej wybrednych widzów, są tutaj jak najbardziej na miejscu. Każdego, komu nie przypadną do gustu chwilowe “przestoje”, zapraszam do zapoznania się z innym dziełem Pana P., a mianowicie The Killing. Tam dopiero zrozumiecie znaczenie słowa “dłużyzny” ;). Oczywiście żartuję, zmierzając do tego, że wielu widzów może oczekiwać po zachwalanym serialu z gatunku thriller/ kryminał z zagadką w tle czegoś, czym True Detective nigdy nie był i zapewne już nie będzie. To mądry obraz, taki ułożony (w dobrym tego słowa znaczeniu). Wracając jednak do wad, tak już bardziej na serio, to jedynym, do czego mógłbym się przyczepić, jest niewyjaśnienie losów jednej z głównych postaci.

Mateusz: Przypomniała mi się jeszcze jedna kwestia i chętnie poznam Twoje zdanie. Otóż faktycznie w całym sezonie przewijają się pewne dialogi, dotyczące rasizmu i dyskryminowania czarnoskórych, ale miałem nieodparte wrażenie, że są nie tyle zbędne, co toczące się gdzieś obok scenariusza i niepodparte faktycznymi wydarzeniami w serialu. Słyszałem, że wprowadzenie tego tematu było pomysłem samego Aliego, wygląda jednak na to, że o ile jego sugestię zaakceptowano, zrobiono to już po klepnięciu scenariusza. Może nie nazwałbym tego jakąś rażącą wadą, ale jednak jakaś dziura scenariuszowa to dla mnie jest.

Przemek: Z jednej strony rzeczywiście można było ten wątek rozbudować, zwłaszcza kiedy akcja serialu toczyła się w latach 80., gdzie jak każdy wie, Afroamerykanie nadal nie mieli w Stanach lekko. Z drugiej strony wątek przebija się gdzieś w dialogach między parą detektywów, a i odniosłem wrażenie, że reszta policyjnej załogi patrzy na głównego bohatera z góry. Summa summarum rozwinięcie wątku by nie zaszkodziło, jednak nie widzę w tym, co dostaliśmy na ekranie, dziury scenariuszowej. Oczywiście mogę się mylić.

NAJLEPSZY ODCINEK/ SCENA

Przemek: Cały sezon trzyma równy, wysoki poziom, dlatego trudno mi wyróżnić którykolwiek z epizodów, jednak z pistoletem przystawionym do skroni, wybrałbym odcinek pilotażowy, czyli The Great War and Modern Memory, oraz finałowy – Now Am Found. Pilot kapitalnie wprowadza w serię, gdzie od pierwszej sceny czuć ducha pierwszej odsłony Detektywa, z kolei ostatni z odcinków świetnie spina wszystko klamrą, choć jak to u Pizzolatto, nie wszystkie pytania, które nagromadziły się w trakcie trwania całego sezonu, doczekają się odpowiedzi. Z tego, co zdążyłem się już zorientować, wielu fanów serialu narzeka na takie, a nie inne zakończenie, ja jednak jestem zdecydowanie na TAK.

Mateusz: Bardzo niedobrze, że tak postanowiłeś to rozegrać, bo ja też jako najlepszy wybieram pierwszy odcinek. Klimat czuć tutaj już od pierwszej minuty, od razu jesteśmy wrzucani na głęboką wodę i widzimy, następujące szybko po sobie, trzy różne ramy czasowe. Ale to na wspomnieniach wydarzeń z lat 80. koncentruje się odcinek i kiedy tylko widzimy dzieci, siadające na rower, już wiemy, że stanie się coś złego. Teraz każdy mijany samochód, każda osoba patrząca na rodzeństwo z okna czy ganku domu, wydaje się nieszczera w swoich intencjach. W The Great War and Modern Memory najmocniej gra miejsce, w którym toczy się akcja, małe miasteczko w Arkansas, otoczone lasami, w których bohaterom przyjdzie szukać zaginionych.

Przemek: Jeśli zaś chodzi o najlepszą według mnie scenę, to i tutaj mam dwóch faworytów, jednak jako że obie sceny pochodzą z ostatniego odcinka, muszę je oznaczyć jako SPOILER, a do wglądu zachęcam osoby, które zapoznały się już z całą trzecią odsłoną kultowego serialu. Na szczęście Ty, Mateuszu, zaliczasz się do owych osób dlatego… [Pierwszą ze scen, jaką chciałbym wyróżnić, jest ta, kiedy detektyw Hays w swojej najstarszej odsłonie rozmawia z… no właśnie, i tu powstaje pytanie, czy kobieta, którą widzimy przed domem z córeczką, to dorosła Julie? Odpowiedzi nie dostajemy, jednak sama scena spowodowała, że wpatrywałem się w ekran, siedząc jak na szpilkach, kiedy po wszystkich tych trudach nasz główny bohater tak blisko jest już spełnienia i zdjęcia z barków ogromnego ciężaru, a jednak los ponownie śmieje mu się w twarz.

Mateusz: To ciekawa kwestia, bo z jednej strony jesteśmy jasno informowani, że Hays jedzie pod podany adres, bo podejrzewa, że zastanie tam kobietę, mogącą być dorosłą Julie, z drugiej jednak, to nie wynik śledztwa doprowadza do tego odkrycia, a rozmowa z nieżyjącą już żoną. Tylko od nas zależy, czy potraktujemy to jako wytwór schorowanego umysłu, mający zapewnić bohaterowi katharsis, którego po wyjaśnieniu Pana June’a nie doświadczył, czy faktyczny, bardziej pozytywny koniec tej historii. Być może Hays zapytałby się kobiety o prawdę, ale nagle jego pamięć znowu się urywa… Chociaż wydawało mi się, że pod koniec niezręcznej rozmowy w jego spojrzeniu znowu była jasność umysłu i świadomość, po co tu przyjechał. Generalnie podobał mi się ten zabieg, lubię otwarte i nie do końca jednowymiarowe zakończenia.

Przemek: Co do drugiej sceny, to bardzo wymowna, smutna i tak bardzo pasująca do True Detective wydała mi się akcja w barze z detektywem Westem w roli głównej, ta, w której wyzywa Harleyowca, wiedząc, czym to się skończy. Następnie widzimy go poobijanego, pijącego whiskey (w końcu się dowiedziałem, czym się różni whisky od whiskey :P), siedzącego bezradnie niczym ten kundel, który dotrzymuje mu towarzystwa. Swoją drogą podczas seansu ostatnich, powiedzmy trzech, epizodów byłem przekonany, iż okaże się, że to West jest jakoś zamieszany w całe porwanie. Na szczęście tak się nie stało, co bardzo mnie cieszy, bo polubiłem tę postać.

Mateusz: Z jednej strony cholernie podobała mi się ta scena, ale z drugiej czułem się nieco oszukany, bo mam wrażenie, że twórcy dopiero pod sam koniec serialu chcieli tą jedną sceną streścić cały charakter Westa i wpisać go bardziej w klucz pozostałych stróżów prawa, których widzieliśmy w poprzednich sezonach. Bo jeśli się nie mylę, to była to jedyna taka prywatna scena z nim. Od siebie dodam jeszcze moment, w której starszy już Wayne w omamach widzi materializujące się przed nim w pokoju wspomnienia z wojny w Wietnamie – scena świetnie zrealizowana wizualnie.

OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI/AKTORSTWO

Przemek: Pierwszą i najważniejszą postacią najnowszej odsłony serialu jest detektyw Wayne Hays, w którego wciela się Mahershala Ali. I tu od razu zacznę z wysokiego C, pisząc, iż dla mnie jego rola w Detektywie przebija obie Oscarowe kreacje – z Moonlight oraz Green Book razem wzięte! Sama postać Haysa jest – i wiem, że śmiesznie to zabrzmi, ale uważam, że jest – niezwykle złożona w swej prostocie. Mamy tu bowiem wojennego weterana, specjalizującego się w tropieniu, który nie potrafi sobie poradzić z własnymi emocjami, co najlepiej obrazują jego relacje z przyszłą żoną, poznaną w trakcie śledztwa Amelią. Facet stara się być twardy i jest dla niego czymś nowym, a wręcz niewyobrażalnym, poznanie takiej kobiety, jak jego przyszła żona. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze tło rasowe, mówimy przecież o czarnoskórym gliniarzu w czasach, kiedy na „ludzi jego koloru” patrzono zupełnie inaczej niż chociażby dzisiaj. Fenomenalna rola, warta zdecydowanie więcej aniżeli to, co aktor pokazał nam w nagradzanych Złotymi Rycerzami kreacjach.

Mateusz: Ja dla odmiany nie widziałem wcześniej na ekranie Mahershala Ali, ale to, co zrobił tutaj z rolą Wayne’a Haysa, zasługuje na wszelkie możliwe nagrody i statuetki. Bo można by śmiało powiedzieć, że to właściwie trzy role. Ten pierwszy, najmłodszy Hays jest najbardziej spokojny, choć również nerwowy i niepewny w kontaktach z dopiero co poznaną Amelią. Jego starsza wersja z lat 90. nosi w sobie jakieś wewnętrzne napięcie, twarz bardziej kamienną i jakby wypraną z uczuć, zimną. Jest tutaj nerwowy i zestresowany relacjami z żoną, widać również wyraźnie, że nosi już w sobie piętno, odciśnięte przez sprawę Purcellów. Ale największego wyzwania aktorskiego wymagało na pewno wcielenie się w mocno sędziwego Wayne’a, który dodatkowo ma coraz poważniejsze problemy z pamięcią. Widząc bardzo naturalną i nieprzeszarżowaną charakteryzację, naturalny wydaje się jego powolny ruch, mlaskanie przy mówieniu, pauzy przy szukaniu myśli – niemniej, to wszystko trzeba było zagrać, i wyszło to perfekcyjnie.

Tym większe brawa dla Stephena Dorffa, bo aktorsko zupełnie nie odstaje od Mahershala Ali. Ma w sobie masę charyzmy, jest dla mnie takim klasycznym, amerykańskim detektywem. Postać ta nie jest aż tak rozbudowana i widzimy go praktycznie zawsze w towarzystwie Haysa, ale razem tworzą dobrą i przekonującą parę policjantów, w której co prawda nie ma aż takich tarć, jak między Rustem i Martym z pierwszego sezonu, ale mocniejsze starcia również się zdarzają. Na oklaski zasługuje na pewno także Scoot McNairy, grający Toma Purcella, ojca zaginionego rodzeństwa. Genialna barwa głosu, która tutaj, w tej mocno dramatycznej kreacji, przyprawia o ciarki. Świetnie też wygląda kontrast tego bohatera między wydarzeniami na początku śledztwa a późniejszą duchową przemianą w latach 90.

Przemek: Odnośnie Stephena Dorffa w roli detektywa Westa, to tu jest dosyć ciekawa sprawa, i odniosę się również trochę do tego, o czym mówiłeś i w poprzedniej kategorii tego tekstu – mianowicie, że jest to postać mniej rozbudowana, a właściwie jedyny moment, kiedy widzimy zmiany zachodzące w bohaterze, to scena, którą wymieniłem jako jedną z moich ulubionych. Ciekawostka jest taka, że tak jak w poprzednich sezonach (czy chociażby we wspomnianym wyżej The Killing) detektywów u Pizzolatto zawsze jest co najmniej dwóch i są oni właściwie sobie równi pod względem tak czasu antenowego, jak i “ważności” dla opowiadanej historii. Tymczasem w tym przypadku nie da się ukryć, że trzeci sezon True Detective to przede wszystkim historia Wayne’a, natomiast bohater grany przez Dorffa jest jakby tylko uzupełnieniem. Wydawać by się więc mogło, iż w związku z tym będzie on znacznie ustępował koledze z planu. Nic bardziej mylnego! Obaj panowie zasłużyli na wszelkie nagrody, jakie tylko można im wręczyć!

Wracając jednak do reszty bohaterów, nie sposób nie wspomnieć o Carmen Ejogo, wcielającej się w rolę Amelii – szkolnej nauczycielki rodzeństwa Purcell, a następnie (spokojnie, nie jest to spoiler) żony detektywa Haysa. Jej postać odgrywa tu znaczącą rolę i trzeba przyznać, że aktorsko pani Ejogo udźwignęła ciężar na swoich barkach – i to bez dwóch zdań. W tym miejscu zresztą należy zapisać kolejny plusik na rzecz opowiadanej w serialu historii – zarówno etap poznawania się, jak i późniejszego małżeństwa państwa Hays, nie są ugrzecznione, nie jest to słodka historyjka usłana różami, a prawdzwie życie, z jego troskami, z kłótniami, ze wsparciem i miłością.

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Przemek: W zasadzie wszystko zostało już przez nas powiedziane, jak więc podsumować trzeci sezon Detektywa? Może niech najlepszym wyznacznikiem poziomu tej odsłony historii serwowanej przez Nica Pizzolatto będzie fakt, iż wspólnie z Mateuszem zdecydowaliśmy o wyłączeniu z tego tekstu jednego ze stałych elementów Wielogłosów (przynajmniej tych omawiających dzieła małego czy dużego ekranu). Postanowiliśmy wykasować kategorię “Najgorszy odcinek/ scena”. Dlaczego? Ano dlatego, że żaden z nas nie miał pomysłu na to, co miałby tam wpisać. Wyjaśnia to chyba wszystko w kwestii naszych wrażeń. I ok, nie jest tak, że to sezon idealny pod każdym względem z oceną 10 na 10 i absolutnym, bezgranicznym zachwytem. Zdarzają się jakieś minimalne potknięcia, jednak jako całość? Trzeba powiedzieć jasno, że True Detective wrócił do wielkiej formy!

Mateusz: Nie było wiadomo, czy trzeci sezon powstanie, więc ja ogromnie się cieszę, że udało się go stworzyć i dodatkowo zaangażować do niego tak świetną i głośną obsadę. Życzyłbym też sobie, żeby przy rozmowach o nim nie ograniczać się jedynie do krótkich stwierdzeń typu: “gorszy od pierwszego sezonu, lepszy od drugiego sezonu” itp. – bo produkcja Nica Pizzolatto zasługuje na coś więcej i mam nadzieję, że tym razem nikt już nie oczekiwał powrotu bohaterów z Luizjany. Równie ważne jest, by uświadomić sobie, o czym twórca chce opowiedzieć – najważniejsze w True Detective nie jest prowadzone śledztwo, a śledczy. I to, jak prowadzona sprawa wpływa na obserwowanych bohaterów, jak zmienia ich i zniekształca, staje się ich obsesją i nemesis. I ta historia często jest bardziej obyczajowa, niż kryminalna. Ja osobiście przyzwyczaiłem się do tej formuły Detektywa, dlatego jestem jak najbardziej usatysfakcjonowany trzecim sezonem. Może nie wyrwał mnie z butów, może mógł zmieścić się w dwóch odcinkach mniej, może czasem zbyt mocno kłaniał się pierwowzorowi, ale czuć w nim było magiczną rękę Nica Pizzolatto i świetne aktorstwo, bynajmniej nie tylko Mahershala Ali. Mam nadzieję, że na czwarty sezon nie będziemy musieli czekać aż tak długo.


Serial można oglądać na HBO GO

 

Write a Review

Opublikowane przez

Mateusz Norek

Z wykształcenia polonista. Zapalony gracz. Miłośnik rzemieślniczego piwa i nierzemieślniczej sztuki. Muzyczny poligamista.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *