Zagłada

Totalna klapa – Ben Young – „Zagłada” [recenzja]

Przykrym zjawiskiem na polskim Netflixie jest fakt, że miesiąc w miesiąc imponującą listę tytułów powiększają filmy produkowane przez streamingowego giganta (bądź te, do których prawa na wyłączność sobie wykupił), człowiek dodaje je sobie do listy, a później natyka się w Internecie na zmasowaną falę krytyki wobec zdecydowanej większości tych produkcji i łapie się na tym, że coraz mniejszym zainteresowaniem darzy te dzieła albo w ogóle wyrzuca je z pamięci. Jest przecież tyle premier, tyle nowości, a doba – niezmiennie – ma tylko 24 godziny. Mimo wszystko człowiek czasem ryzykuje i wbrew wszystkim znakom na niebie (średnia krytyków na mediakrytyku: 4.2 / średnia użytkowników na mediakrytyku: 4,3) ogląda filmy takie jak Zagłada Bena Younga.  I dobrze, bo czasem trzeba obejrzeć coś bardzo słabego, żeby nie zasiedzieć się w swojej strefie komfortu oraz żeby docenić te lepsze dzieła.

Zagłada opowiada o pewnym mężczyźnie, którego męczą powtarzające się koszmary senne, ukazujące mu inwazję obcych, z którą wiąże się zniszczenie planety oraz zabijanie tysięcy cywilów. Peter – bo tak nazywa się główny bohater – to przykładny pracownik oraz opiekuńczy ojciec i mąż, który jednak w związku ze swoimi niepokojącymi snami nie jest w stanie wypełniać obowiązków głowy rodziny należycie, co prowadzi do starć z ukochaną żoną. Gdy jednak po kilku dniach koszmary Petera okazują się prawdą, bohaterowie będą musieli stawić czoła zagrożeniu z innej planety.

Pomysł na główną oś fabularną jest tak stary, jak sam gatunek science fiction. Aż się wierzyć nie chce, że facet odpowiedzialny za sukces Nowego Początku (zresztą nominowany do Oscara za najlepszy scenariusz adaptowany), tak drastycznie obniżył loty i do spółki z innymi, niezbyt znanymi, scenarzystami napisał tekst tak drętwy, tak nijaki i tak schematycznie skonstruowany. Od tytułowej zagłady ratuje Erica Heisserera w zasadzie tylko twist fabularny, który może i zrobiłby olbrzymie wrażenie, gdyby tylko znalazł się w filmie tak dobrze skrojonym, jak wspomniany już Nowy Początek lub Interstellar. Niestety Zagłada boryka się z podstawowymi problemami: bohaterowie są plastikowi i jednowymiarowi, sztuczne dialogi przeplatane są tymi najbardziej siermiężnymi, dopasowanymi do sytuacji, a sam atak obcych służy tak naprawdę po to, żeby pokazać nam paluchem w niezbyt subtelny sposób, że nie mamy do siebie szacunku, a wszystko to ukazano w męcząco perfekcyjnej stylistyce. W związku z tym, nawet najlepszy twist fabularny nie wywołuje odpowiedniego wrażenia, ponieważ nie zależy nam na bohaterach ani na ich sukcesie.

Nie będę ukrywał, że włączyłem Zagładę głównie ze względu na Michaela Peñę oraz Lizzy Caplan. Ciemnowłosą aktorkę cenię nie tylko za nietuzinkową urodę, ale także za błyskotliwą rolę w serialu Masters of sex, natomiast partnerującego jej Peñę szanuję za rolę w Mieście gniewu. Oboje zatem udowodnili, że potrafią role dramatyczne dobrze odgrywać, jednak sami chyba nie potrafili uwierzyć w ten projekt, bądź potraktowali go jak swoistą „zapchajdziurę”, czego efektem jest zarówno brak jakiejkolwiek chemii między nimi, jak i sztywna, a w najlepszym razie poprawna gra, nastawiona raczej na odbębnienie swojego i przyjęcie czeku. Nie lepiej prezentuje się drugi plan, a jeśli dodam stwierdzenie, że najlepiej (chociaż i tak przeciętnie) wypadł Israel Broussard, który na ekranie pojawia się bodajże na kilkanaście minut, to będziecie mieć pełny pogląd na kwestie aktorskie.

Reżyserowi zabrakło odwagi na przełamanie schematów, zabrakło pomysłów na to, jak wykorzystać bohaterów oraz w jaki sposób ukazać ich głębię, tym bardziej że tkwił w tej historii jakiś mglisty potencjał. W trakcie seansu da się odczuć, że brakuje filmowi pazura, myśli przewodniej i przede wszystkim wizji, która faktycznie pociągnęłaby oraz zespoliła ze sobą różne wątki. Oczywiście można zrzucić niemal wszystko na naprawdę beznadziejny scenariusz, który jest głównym winowajcą porażki filmu Zagłada (początkowo film miał trafić do kinowej dystrybucji, jednak po wstępnych seansach porzucono ten pomysł i zorganizowano przetarg, który wygrał Netflix), jednak moim zdaniem Ben Young i jego małe doświadczenie także stanowią problem.

No dobra, czy jest zatem cokolwiek pozytywnego, co można powiedzieć o filmie Zagłada? Tak, kwestie techniczne są w zasadzie jedynym jasnym promyczkiem wśród mroków tej słabej produkcji. W tym wypadku nie można też stanowczo powiedzieć, że mamy tu do czynienia z jakimś sukcesem, ale jak na stosunkowo niski budżet (wszystkie zdjęcia poza studiem filmowym kręcono w Serbii), udało się wykreować kilka zręcznych ujęć z dobrym wykorzystaniem działu charakteryzacji oraz kostiumów. Może nie wygląda to powalająco, ale efekt jest udany. Sceny z obrazami wygenerowanymi komputerowo momentami kuleją, ale w dalszym ciągu stanowią największą zaletę filmu i generalnie nie ma się do czego przyczepić. Podobnie jeśli chodzi o dźwięk, jego dopasowanie do obrazu oraz pracę kaskaderów. Muzyka akurat wypada najsłabiej na tle reszty, bo soundtrack jest jednolity, ubogi i kompletnie nie zapada w pamięci.

Zagłada jest idealnym przykładem tego, jak fatalnie napisany scenariusz jest w stanie pociągnąć za sobą całą resztę. Bez dobrze napisanego tekstu nie ma zaangażowania aktorów, a jeśli dołożymy do tego niedoświadczonego reżysera – efekt jest, jaki jest. Trudno tu o jakiekolwiek zaangażowanie emocjonalne, bo od samego początku wieje z ekranu smutną pustką. Ten dramat science fiction nie wprowadza niczego nowego do gatunku, nie dokłada nic od siebie i jeśli w ogóle zapisze się w historii kinematografii, to jako jeden z tych wielu filmów, który zapychał w 2018 wirtualne biblioteki Netflixa, nie oferując kompletnie nic, poza słabą rozrywką.

Fot.: Netflix


Przeczytaj także:

Wielogłos o filmie Nowy początek

Piątkowa ciekawostka dotycząca filmu Nowy początek

Wielogłos o książce Interstellar i nauka

Zagłada

Write a Review

Opublikowane przez

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *