365 dni

Boże, co za dramat – Blanka Lipińska – „365 dni” [recenzja]

Blanki Lipińskiej, autorki bestsellerowej książki zatytułowanej 365 dni, wszędzie ostatnio pełno, a to za sprawą ekranizacji wspomnianej powieści, która to ekranizacja reklamowana była szumnie jako pierwszy polski film erotyczny, który można zobaczyć w kinie. Można. Ale czy trzeba? Kobiety podobno tłumnie wybrały się na ten tytuł przyciągane głównie przez włoskiego aktora wcielającego się w pierwszoplanową rolę męską. Czy mężczyźni z równie walącym sercem udawali się do kin? Nic mi na ten temat nie wiadomo. No, chyba że liczyli na to, że po seansie ich partnerki wyzwolą swoją wewnętrzną, seksualną boginię. Podobno bowiem Lipińska zapoczątkowała seksualną rewolucję w naszym kraju. Gdzie są jednak jej skutki, czym się objawia i jakie będą jej efekty – również nic na ten temat nie wiem. Wiem tylko, że sama autorka o tej rewolucji wspominała. Jak również o tym, że jest feministką XXI wieku. Ciekawe. W przeciwieństwie do samej książki, którą zmęczyłam, bo uparłam się, by ją przeczytać. Bo widzicie… 365 dni to naprawdę głośny tytuł, a dla każdego portalu kilkalność to bardzo ważna sprawa. Pomyślałam więc, że ja się zmęczę, Wy przeczytacie, statystyki podskoczą, a dodatkowo być może oszczędzę komuś czasu i cierpienia. Można więc powiedzieć (albo zaśpiewać), że ta recenzja jest pisana… może nie dla pieniędzy, ale dla wyświetleń. Odpaliłam zatem czytnik, wzięłam głęboki oddech i zaczęłam czytać…

Massimo Torricelli to przystojny, młody włoski mafiozo, który cudem unika odejścia na tamten świat. Po oberwaniu kulą, błądząc na granicy życia i śmierci, ma wizję. W wizji tej widzi kobietę. I od tej pory wmawia sobie, że to kobieta jego życia, że na pewno istnieje naprawdę i że on ją w końcu znajdzie. A w zasadzie to ona jego, bo on jej jakoś specjalnie szukać nie zamierza. Ale, ale! – wcale nie siedzi bezczynnie. Zatrudnia utalentowanego malarza (a może porywa tego, kto tworzy portrety pamięciowe przestępców?), a ten tworzy jeden za drugim mnóstwo obrazów opartych na wizji Massima, przekazanej artyście. Nie możecie się nie domyślić, że kobietą, którą Włoch ujrzał, niemal wyzionąwszy ducha, jest główna bohaterka. Ale do niej jeszcze dojdziemy. Najpierw pochylmy się chwilę nad osławioną sceną gwałtu, której publika w większości zdzierżyć nie może, a Lipińska broni… jak może. Nasz włoski ogier leci prywatnym samolotem i w oko wpada mu stewardessa. Normalna sprawa. Bierze ją więc bez słowa za rękę, wpycha do toalety, po czym każe klęknąć i na siłę wpycha jej swojego penisa do ust, aż ta zaczyna się dusić. Tak w skrócie prezentuje się pierwsza „scena erotyczna” w książce 365 dni. Autorka pyta: gdzie tu gwałt? No cóż… jako feministka, w dodatku XXI wieku, powinna doskonale wiedzieć, że sprzeciw to nie tylko głośne i wyraźnie wykrzyczane „Nie, nie chcę seksu, idź pan stąd”. A gwałt jest na przykład tutaj:

Patrzyłem w jej oczy, była przerażona.

Jak również tutaj:

Nie wiesz, co cię czeka, pomyślałem i wsadziłem go [penisa – przyp. red.] aż do samego końca, przytrzymując jej głowę tak, by nie miała możliwości ruchu. Poczułem, jak się krztusi, natarłem jeszcze głębiej. O tak, lubiłem, kiedy z przerażeniem otwierały oczy, jakby naprawdę sądziły, że zamierzam je udusić.

I jeszcze tutaj:

Czułem, że nie może oddychać, po chwili zaczęła walczyć, więc złapałem ją mocniej. Dobrze! Jej paznokcie wbiły się w moje nogi, najpierw próbowała mnie odsunąć, a później okaleczyć, drapiąc. Lubiłem to, lubiłem, kiedy walczyły, kiedy były bezradne wobec mojej siły.

Nie, te cytaty nie pochodzą z książki Zwierzenia seryjnego gwałciciela czy innych Wyznań zwyrodnialców. Tak, te cytaty pochodzą z książki erotycznej Blanki Lipińskiej – feministki XXI wieku. Tak bardzo chciałam w tym momencie lektury walnąć nią o ścianę i nigdy do niej nie wracać. Ale po pierwsze szkoda mi było i ściany, i czytnika, a po drugie: słowo się rzekło. Zwłaszcza że po tej scenie wiedziałam, że będę chciała tę „powieść” skrytykować. A ja nie lubię krytykować czegoś, z czym do końca się nie zapoznałam. Wyjątek zrobiłam tutaj, ale wiadomo, jak to jest z wyjątkami. Czytałam więc dalej. A dalej to różnie bywa, bo raz podczas lektury było mi niedobrze, raz chciało mi się śmiać, a raz czytałam jak maszyna, bo to, co działo się w książce, było mi po prostu totalnie obojętne. Chciałam, żeby po prostu się to skończyło.

Do Włoch, na Sycylię, wybrała się z chłopakiem i zaprzyjaźnioną parą Laura Biel – kobieta niezależna o małym biuście. No co? Tak często autorka o tym wspomina, że tylko to utkwiło mi w głowie. Kiedy Laura przebiega przed samochodem Włocha, to on niemal dostaje zawału i orgazmu jednocześnie, bo okazuje się, że jest to kobieta z jego wizji. Dlatego postanawia ją śledzić, następnie porywa i daje jej 365 dni na to, aby ona się w nim zakochała. Jeśli spróbuje uciec wcześniej, on zrobi coś jej rodzinie. A ponieważ Laura z małym biustem widziała, jak Massimo z grubym penisem dokonuje egzekucji na jednym ze swoich pracowników, wie, że z nim nie ma żartów. Potem idą razem pod prysznic i Laura nie może napatrzeć się na penisa Massima. No i chyba wtedy się w nim zakochuje. W Massimie. W penisie zasadniczo też. Chyba… bo jakoś trudno mi sprecyzować, kiedy to się dokładnie stało. Potem następuje korowód zbliżeń i odpychań bohaterów, pomiędzy którymi Laura mdleje. Bo ma chore serce. Pomiędzy tymi omdleniami mamy mnóstwo zakupów, bo autorka ma ogromną potrzebę, żeby pochwalić się znajomością marek. Massimo imponuje więc Laurze zarówno zawartością bokserek, jak i portfela. Mamy zatem zakupy, omdlenia, biznesowe spotkania, na których kobieta uparła się, żeby wkurzać Włocha (już się nie martwi, że ten zabije jej rodzinę), połykanie spermy, którego już nie chciało mi się liczyć, kłótnie i pogodzenia. I znowu omdlenia. I połykania.

Jeśli chodzi o konstrukcję bohaterów, zarówno pierwszo-, jak i drugoplanowych, to jest ona straszna. Postaci są po pierwsze płaskie, a po drugie tak stereotypowe, że aż zgrzyta to między zębami. Ona w zasadzie myśli tylko o zakupach i markowych rzeczach, no i o seksie, on myśli tylko o seksie i swoich mafijnych sprawach (chyba), bo poza pierwszą sceną do głowy Massima nie mamy już wglądu. W zasadzie wszystkie kobiety, jakie poznajemy na kartach 365 dni, są takie same: niesamowicie dbają o swój wygląd, mężczyźni to dla nich źródło fizycznej przyjemności i pieniędzy (oczywiście muszą być przystojni), no i każda z nich na kilometr rozpozna buty z najnowszej kolekcji Prady (czy innej drogiej marki). A Massimo przez 80 procent książki zaciska szczęki ze złości. Człowiek ów musi cierpieć na permanentny szczękościsk. Może stąd ta obsesja, by kobiety w jego otoczeniu nie miały kontroli nad tym, co się dzieje w ich ustach.

Pani Blanka Lipińska określa się feministką XXI wieku. Tak tylko przypominam.

A mężczyźni? Wszyscy z nich to tak zwane psy na baby. Wszyscy są do tego szarmanccy, uroczy i umięśnieni. No, chyba że chodzi o byłych facetów Laury. Ci stanowią oczywiście zbiorowisko typów spod ciemnej gwiazdy – narkomani, męscy bokserzy. Genialny włoski fryzjer to oczywiście gej. Najlepsza przyjaciółka Laury, Olga (pseudonim Olo), urwała się chyba z filmu Galerianki 10 lat później. Jest utrzymanką bogatych mężczyzn, z którymi sypia w zamian za dobra materialne, przeklina na potęgę, normalnych słów używając sporadycznie, i taka z niej wiecie… świruska jak Mariolka z Paranienormalnych. Może jednak urwała się z filmu Patryka Vegi?

Pani Blanka Lipińska określa się mianem feministki XXI wieku. Pamiętacie?

Zatrzymajmy się jeszcze na chwilę przy tym, jak wyglądają kobiety w powieści 365 dni. Jakie są, co cenią, o czym myślą i marzą. Aby się temu przyjrzeć, skupmy się na tej, która w powieści wiedzie prym, czyli Laurze. Wybrałam sobie dwa cytaty, którymi koniecznie muszę się z Wami podzielić. Pierwszy z nich pochodzi z czasów, kiedy Laura jeszcze nie wiedziała, że istnieje ktoś taki jak Massimo – ktoś, kto ją porwie, będzie szantażował aż do wybuchu wielkiej miłości. Ten opowiada o priorytetach.

Martina nie było obok, ból głowy minął, a z otwartego okna dobiegały dźwięki zabawy na basenie. Mam wakacje, więc muszę wstać i się opalić.

Nie będę tego komentować. Tym bardziej że następny cytat również opowiada o priorytetach. Wyobraźcie sobie taką sytuację. Tutaj będzie spoiler, więc jeśli zależy Wam, żeby samemu odkrywać pasjonujące przygody Massima i Laury, pomińcie to, co zamazane.

Kobieta dowiaduje się, że jest w ciąży. Być może wcale tego nie planowała, ale również nie jest tak, że tego dziecka nie chce. No to o czym będzie myśleć? O co będzie się martwić? Czy dziecko jest i będzie zdrowe? Nie. Czy dobrze zniesie ciążę i wszystko będzie w porządku? Nie. Czy uda jej się utrzymać dziecko? Czy poradzi sobie w roli matki? Czy wychowa dziecko na dobrego człowieka? Nie. Po stokroć nie. Okazało się, że niewiele wiem o prawdziwych zmartwieniach ciężarnych kobiet.

… przypomniałam sobie, że jestem w ciąży. Boże, co za dramat, pomyślałam, jeśli każde obciąganie ma kończyć się rzyganiem, chyba przez najbliższe miesiące nie będę tego robić

.

 

Boże, co za dramat!

Jest jeszcze jedna rzecz, która sprawiła, że zaczęłam się zastanawiać, czy Blanka Lipińska zrobiła tak kiepski research, będąc tak pewną swojej wiedzy, czy włoscy lekarze po prostu uczą się innych rzeczy, a może w ogóle włoska medycyna dokonała przełomowego odkrycia, które ujawnione zostało na kartach 365 dni? Nie będę jednak zagłębiać się w szczegóły. Nie będę psuć Wam tej fantastycznej zabawy…

Blanka Lipińska stwierdziła, że nie jest ona Olgą Tokarczuk i nie tworzy literatury ambitnej, tylko taką, która ma przynieść czytelnikom rozrywkę. Świetnie, dobrze, że ma świadomość tego, jak daleko jej twórczość stoi od prozy ambitnej, ale literaturę rozrywkową i lekką również można tworzyć dobrze i ze smakiem. A za smak nie uważam stronienie od seksu. Problem jednak w tym, że 365 dni jest powieścią złą, nawet jeśli zapomnimy o scenie gwałtu i o tym, jak przedstawiane są w niej kobiety, mężczyźni, związki i w ogóle świat. Sęk w tym, że książka Lipińskiej jest po prostu napisana bardzo źle. Zdarza się, że sięgam po literaturę mniej ambitną, zdarzało mi się czytać erotykę (Małe ptaszki Anaïs Nin), mam w swojej biblioteczce tytuły, które zaliczam do guilty pleasure (Saga o Ludziach Lodu) i w swojej kategorii są to książki, które po prostu dobrze, szybko i lekko się czyta – nieważne, czy autorzy mieli w planach pretendować do Literackiej Nagrody Nobla. Świetnym przykładem na lekką literaturę, która niekoniecznie musi być ambitna, jest twórczość uwielbianej przeze mnie Fannie Flagg. Autorka takich książek jak Smażone zielone pomidory, Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie pójdę do nieba czy Babska Stacja potrafi tworzyć lekkie powieści, przy których lekturze zapominamy o otaczających nas kłopotach. Blanka Lipińska tego nie potrafi. 365 dni czytało mi się ciężko, opornie, jak po przysłowiowej grudzie. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że tej książki nie pisała pisarka, tylko człowiek, który nigdy wcześniej nie miał styczności z literaturą. Nie ma tu miłości do języka, nie ma sympatii do bohaterów, nie ma nawet za bardzo szacunku do czytelnika, bo fabuła jest miałka, wątki płytkie, a wszystko wtórne i niepociągające. Myślę, że dialogi mogłyby spokojnie stanąć na ringu z tymi, jakie spotkamy w filmach Patryka Vegi, choć żadnego nie widziałam, a porównanie to opieram jedynie na puszczanych w kinach zwiastunach, które chcąc nie chcąc – oglądałam. Stereotypowość bohaterów, fabularne głupotki i styl, który uwiera czytelnika, nie zachęcają ani do skończenia tej powieści, ani tym bardziej do sięgnięcia po kolejne. Tak – są jeszcze dwie części. Hurra.

Lipińska stwierdziła, że swoją powieścią rozpoczęła rewolucję seksualną Polek. Czy uważa się za Michalinę Wisłocką? A może za Virginię Johnson? Nawet jeśli, to jest w tym przekonaniu jedyną lub jedną z nielicznych. No, chyba że rewolucja ta opiera się na opisie spermy spływającej po gardle głównej bohaterki co kilkanaście stron. I pod warunkiem, że Blanka Lipińska żyje w przekonaniu, że Polki nie wiedzą, co to seks oralny, a ona właśnie otworzyła im oczy. I gardła.

365 dni to powieść, która nie zasługuje na tak długą recenzję. Tak to już jednak jest, że czasami o tym, co nam się nie podobało, pisze nam się lepiej, sprawniej, szybciej. Czasem nawet z niekłamaną przyjemnością –choć to niesprawiedliwe i niemiłe. 365 dni to powieść, która odstręcza i zniechęca. Zniesmacza i czasami rozśmiesza. Zastanawiam się, jak wyzwolona i wyjątkowa musi czuć się Blanka Lipińska, skoro uważa, że to, co napisała, jest szokujące dla Polaków, że powinno być rewolucją i wyzwoleniem, ale że, jak przyznała w jednym z wywiadów, Polska nie była gotowa na Lipińską. Nie bardzo rozumiem, co miała na myśli. Wyuzdanego seksu czy po prostu seksu jest teraz wszędzie pełno. W serialach, filmach, książkach, programach typu reality show… Nie, książka Lipińskiej nie szokuje, nie łamie tabu, nie wyrasta ponad swoje czasy. No chyba, że szokować miała głupotą i pochwałą dla pewnych zachowań, które zwłaszcza teraz, w XXI wieku są tak bardzo na celowniku – słusznie zresztą. Ale chyba nie o to autorce chodziło… Nie, to nie jest tak, że Polska nie była gotowa na Blankę Lipińską. Myślę, że Blanka Lipińska nie była gotowa na literaturę. I możliwe, że nigdy nie będzie. Co więcej – jeśli autorka sądzi, że to, o czym pisze, jest dla Polek seksualnym wyzwoleniem i rewolucją, to jakież jej życie (erotyczne) musi być ubogie…

Ach, zapomniałabym! 365 dni ma jedną zaletę! Autorka znajduje inne określenia dla prosseco! A o tym, dlaczego jest to zaleta, przeczytacie tutaj.

Fot.: Edipresse Polska

365 dni

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

20 Komentarze

  • Nie czytałam, nie oglądałam i nie mam zamiaru. I naprawdę współczuję autorce tej świetnej recenzji, że musiała przejść przez to grafomaństwo. Z przerażeniem jednocześnie stwierdziłam, że czytadła Lipińskiej są bestsellerami Empiku, a na Filmwebie jest to film najczęściej oceniany. Już sama nie wiem, jak to świadczy o nas jako o ludziach jeżeli tym, co wzbudza największe zainteresowanie i emocje są filmy Vegi i wypociny Blanki Lipińskiej. Mnie to złości, smuci, przeraża. Tego typu przedstawianie relacji, związków jest społecznie i emocjonalnie szkodliwe. WHO grzmi, że w czasie kwarantanny i izolacji przemoc domowa wzrosła dwukrotnie. W tym zapewne gwałty małżeńskie. Autorka tej szmiry może cieszyć się, że większej ilości kobiet „sperma spływa po gardłach” a ich oczy są przerażone.

  • Plastik z instagrama napisał książkę dla plastików z instagrama. I co tu więcej komentować :D

  • Nic dodać nic ująć. Nie rozumiem ekscytacji tym tytułem.

  • Swietna recenzja! Przyniosla mi duzo wiecej rozrywki niz 20min filmu ktore jakos zdolalam obejrzec… a tak na powaznie… mieszkam w stanach, bardzo ucieszylam sie ze polski film jest w TRENDING na drugim miejscu! Nigdy wczesniej nie slyszalam o pani Lipinskiej (I juz teraz wiem dlaczego). Nie podobalo mi sie 50 shades of grey i 365 dni ktore zdaje sie byc marna kopia nie zasluguje na te wszystkie pochwaly. Nie rozumiem zafascynowania kobiet facetami ktorzy traktuja kobiety jak rzecz materialna. Dziwi mnie ze pani Lipinska uwaza sie za feministke. A rewolucji na pewno zadnej nie zrobila Chyba ze mowi o Jakichs siostrach zakonnych, chociaz I tu pewnie bysmy sie zdziwili podziwiam ze przetrwala Pani cala ksiazke! Ja filmu nie dalam rady przetrwac

  • Film to był jeden wielki skrót książek. Niestety aż za duży skrót i bardzo się na pierwszej części filmu zawiodłam…
    Książki? Fajne są, mi się podobają. Miło mi się to czytało jak i moim koleżankom.

  • Zgadzam się z opinią, że książka 365 dni jest dramatem, natomiast autorka recenzji talentem pisarskim również nie grzeszy. Tym bardziej ciężko mi uwierzyć, że to redaktor naczelna i korektorka.

    • Dziękuję za opinię. Przykro mi, że recenzja sprawiła Pani/ Panu zawód. Mam nadzieję, że jest to ostatni mój tekst, na który zmarnowała Pani/ zmarnował Pan swój czas.

      Pozdrawiam i życzę więcej wiary – w tym kraju (na świecie zresztą również) dzieją się o wiele bardziej zdumiewające rzeczy niż redaktorka i korektorka pozbawiona talentu pisarskiego ;).

  • W końcu zdecydowałam się obejrzeć to ” arcydzieło”filmowe, nad którym tak rozpływa się autorka książki.
    I cóż? Dramat !!!! . Polsko – włoska szmira z kiepską grą aktorów. Równie dobrze reżyser mógł wziąć pierwszego lepszego Harlequina i efekt byłby taki sam. Dodam że większość filmu przewijałam bo nie dało się tego oglądać w całości. A obejrzałam do końca, żeby móc się wypowiedzieć a już na pewno nie zachwycić.

  • Istnieje również potrzeba lekkiej rozrywki dla zapomnienia ciężkiego jak ołów polskiego masochizmu emocjonalno-psychologicznego. Ciągły ambitnie rozrywający trzewia i serce polski dramat wychodzi mi bokiem. Niech sobie taki film czy powieść będzie. Wreszcie kobiety się uśmiechają. I mają odwagę chcieć dostać tulipanka z okazji Dnia Kobiet. Intelektualistki niech sobie czytają toksycznych romantyków albo schizofreników.

    • Jasne, że istnieje potrzeba lekkiej rozrywki dla zapomnienia – czy to polskiego masochizmu, czy po prostu ciężkiego miesiąca, tygodnia, a nawet dnia. Jednak rozrywka, aby nią była, powinna przede wszystkim sprawiać nam frajdę, dawać przyjemność. Dla mnie lektura powieści Blanki Lipińskiej taka nie była – wręcz przeciwnie, męczyłam się bardziej, niż czytając filozoficzne dzieła, z których połowy słów nie rozumiem ;). Jeśli natomiast Pani ta lektura przyniosła upragnioną rozrywkę – bardzo się cieszę! Taka powinna być literatura. Ja, kiedy mam ochotę na czystą rozrywkę z lektury, sięgam na przykład po twórczość Chmielewskiej lub Fannie Flagg. Dla każdego coś dobrego :).
      Pozdrawiam serdecznie,
      Sylwia Sekret

  • Dzięki za recenzję, zastanawiało mnie jakiego rodzaju „coś” jest owym 365 dni. Recenzja genialna a fragmenty z książki zwracały mi kolację…. Widzę też, że dorobiła się Pani hejterów. Prosze się nawet nie fatygować z odpowiedziami, to zazwyczaj są byle zazdrosne koleżanki, kuzynki, którym mama mówiła o Pani jaka to mądra a tamta nie… Albo jeszcze inne sfrustrowane stworzenie z Pani otoczenia (polonistycznego być może), które zwyczajnie nie radzi sobie z sukcesem znajomej. Głowa do góry, i Bogu dzięki, że są jeszcze osoby, którym na dźwięk tytulow „50 twarzy Grey’a” i „365 dni” majtki nie spadają same z tyłka. Swoją drogą to z perspektywy socjo-psychologocznej świadczy niestety o skali frustracji Polek w sferze seksualnej i podejrzewam jest wyraźnym śladem przemocy seksualnej zakodowanej w ich naturze. Niestety, tylko dziewczyna poniewierana seksualnie albo chora ma tendencje do zachwytu gwałtem jakoby drinkiem z limonką….
    Pozdrawiam!

  • Niestety ja film obejrzałam, plus taki że odpuściłam sobie książkę. Żałuję seansu filmowego bo odmóżdżyłam się na całe 2 godziny. Zacznę od początku. Reżyseria – czy był ktoś na planie, kto wie jak działają rodziny mafijne ? Chyba nie bo to co widziałam na ekranie było klubem golfistów a nie gangsterką. Zakładam, że poziom intelektualny książki jest podobny. Akcja w klubie – po co machać klamkami jak można było gościa strzelić w twarz. Co do fabuły to naprawdę chciałam poprzestać na pobocznych aspektach, ale tak żałosnego scenariusza jeszcze w życiu nie czytałam, a trochę ich było (z wykształcenia jestem polonistką, więc pewne doświadczenie w tym aspekcie posiadam). Mam wrażenie, że ta fabuła to był atak na ludzką inteligencję i obraza takich pisarzy jak chociażby Czesław Miłosz albo Szymborska. Fabuła była tak płaska, że możnaby było na niej zrobić ciasto do kopytek. Cały film był o jednym: Alter ego samej autorki tej bzdury, z resztą tak głębokie jak sama autorka, zakochuje się w Donie rodziny mafijnej, a potem nie ma nic tylko seks, seks, seks. Wydaje mi się, że autorka jest strasznie zakompleksiona, dlatego swoją bohaterkę zrobiła tak żałosną. Bohaterkę, która niewątpliwie jest cieniem Lipińskiej. Motyw zmiany fryzury przez Laurę Biel mówi wszystko. Zabawny był motyw tajemniczego zabójcy, który nie wiadomo po co i dlaczego chcę się pozbyć głównej bohaterki, spychając ją z drogi. Zgadywałam na początku, że być może to w celu zemsty na Donie Massimo, ale na głowie mafii można się zemścić na wiele innych, bardziej wyszukanych sposobów. Liczyłam, że coś w więcej można wyciągnąć z dwóch następnych części książki i pokusiłam się o streszczenia. Nie wiem czy było tak samo jak w przypadku pierwszej części trylogii czy gorzej, ale było fatalnie. Zgaduję, że książki kierowane były zwłaszcza do publiczności kobiecej. Pani Lipińska: kobiety lubią szczęśliwe zakończenia (jak w Grey). Z dwojga złego już wolałabym to przeczytać. A tu biedny Don zostaje sam, a Pani żona idzie w tango z drugim swoim porywaczem. Swoją drogą biedna ta bohaterka. A to ktoś ją porywa, czasem strzela do niej. Podsumowując: Pozostałe 2 części są tak samo kiepskie niestety. Nie rozumiem fenomenu tej książki. Nie rozumiem płytkości postaci. Powieść jednowątkowa, płaska, miejscami bez sensu. Naprawdę w całej Sycylii nie było choć jednej osoby, która mogłaby pomóc biednej, porwanej idiotce ? Co do gry aktorskiej to tutaj raczej było dobrze. Jest ciacho – jest dobrze. Do tego jeszcze Włoch. Aktorka bardzo ładna, myślę że powoli zrobi karierę na arenie polskiej. Powieść jest zbiorem erotycznych marzeń samej autorki. Dlatego to jest takie złe. Bo Lipińskiej można zarzucić wszystko, ale nie to że myśli. Nie nazwę tego głupotą, ale co zostaje w pamiętniku niech zostanie w pamiętniku. Do książki przelewa się swoje marzenia i oczekiwania w taki sposób, aby tego nie było widać i aby było to absolutnie nie związane z samą autorką. Tutaj niestety mamy hybrydę, jak widać gorzej być już nie mogło.

  • Zgadzam się z recenzją w pełni. Umysłowa rzeźnia z tej książki. A Lipińskiej jest mi szkoda bo widać, że ma bardzo ubogie życie seksualne, skoro uważa to co napisała za rewolucyjne i co mnie najbardziej rozśmieszyło, stwierdziła że „Polska nie była gotowa na Blankę Lipińską”. Żal mi kobiety, nie dość że głupia jak pęk słomy to erotycznie zaniedbana i posiadająca zbyt wysokie mniemanie o sobie.

  • Obejrzałam film i cóż , ogólnie żenujący poziom.
    Otwierałam ze zdumienia oczy , jak można stworzyć taką szmirę.
    Absolutnie nic w tym filmie nie zasługuje na uwagę.
    Plastik fantastic.

  • Z wielką przyjemnością przeczytałam tą recenzję. Próbowałam przebrnąć przez „365 dni” chcąc zrozumieć fenomen popularności tej książki i entuzjazm, z jakim o niej mówiono.
    Niestety nie okazałam się wytrwała. Odpuściłam po 2/3. Podczas czytania miałam te same wrażenia, o których wspomina Pani Sylwia. Trywialność niektórych opisów, groteska sytuacji, które z założenia miały być poważne lub niebezpieczne oraz ubogi język i konstrukcja na miarę zdolności licealisty piszącego wypracowanie (a nie będącego „humanistą” ;) ) sprawiły, że ciężko było mi brnąć przez kolejne strony.
    Książkę oddałam na kiermasz. Nie sięgnę więcej bo żaden tytuł tej autorki.

  • Moje wrażenie jak bym oglądała pierwsza część Greya. Z tym że Greya oglądało się przyjemniej . Nie chodzi o sceny erotyczne. W ogóle film był ciekawszy. 365 dni jak oglądałam to tak jak by to było jakaś tania podróba Greya. Miał to być film lepszy niż Grey. Jednak uważam że trylogia Greya nie ma sobie równych. Jest najlepsza. Do Greya z chęcią wracam . Do 365dni nie wrócę napewno☹️

  • I just wanted to share my opinion. I didint read that book, but accidentally found that movie. Im lithuanian, so I told ok Ill will watch our neighbours movie. I always criticize lithuanian movies and wanted to compare it with polish movies. When i saw this movie i was shocked, but I really hope you guys having better movies and i just took the wrong one!
    Who the hell created that story? This sounds like young teenager dream or something. So funny and so unrealistic! I dont even immagine how actors could act in it without LOL! In some ways it looked like parody. That broken english was so damn bad! The women in that movie presented as whores‍♀️ It seem that author having obsesion with BJ Yayks!

    • Yeah, I assure you that not all of our cinematography looks like that. ;) We’re aware that this movie is a complete crap. It’s an adaptation of a novel, that was created by a talentless writer, on the popularity of „Fifty shades of Grey”. And this review is far from enthusiastic! ;)
      Best wishes for our neighbour!

  • denny film, kiepsko grala ta aktorka, slaba

  • Swego czasu za wielką wodą w mieście Seattle cielesna rozkosz po raz pierwszy przybrała realny kształt. Odziana w ludzką postać ujawniła się w osobie Christiana, który na oczach całego świata przełożył przez kolano Anastasię, czym przyprawił pruderyjne społeczeństwa o wstydliwy rumieniec. Kilka lat po tym zdarzeniu, rozkosz po raz drugi ukazała się szerokiej publiczności. Tym razem w osobie Massima, który w imię miłości pojmał Laurę. Panowie stanęli w szranki a pojedynek zakończył się remisem ze wskazaniem na Christiana. Na tym jednak nie skończyła się historia rozkoszy spod znaku BDSM. Ostatni akt cielesnej rozpusty napisał Krzysztof, który szpicrutą złożył pożegnalny pocałunek na ciele Joanny. Nim jednak do tego doszło, tych dwoje zapisało się na kartach lubieżności złotymi zgłoskami i zaświeciło niespotykanym blaskiem na firmamencie rozkoszy. O ile Christian uchylił drzwi do świata BDSM, o tyle Krzysztof pozostawił po sobie drzwi otwarte na oścież. Zero tabu, zero niedomówień, zero pruderii.

    Jeśli myślicie, że 50 twarzy Greya to zaproszenie do świata BDSM, jesteście w grubym błędzie. Trylogia o Panu Greyu czy też polska odpowiedź w postaci 365 dni to zaledwie muśnięcie szpicrutą po umyśle czytelniczki, która jest spragniona zasmakowania literackiej lubieżności. Owszem, jest dobrze, ale nie błyskotliwie. Jest szpicruta, nie ma jednak bata, jego zmysłowego świstu, smaku piekącej rozkoszy… Tak więc, jeśli szukacie literatury erotycznej z prawdziwego zdarzenia, z realnymi postaciami i autentycznymi scenami, zapraszam do lektury Grzesznej Bogini. Najwyższy czas poznać fantazje Pana Krzysztofa… i jego oblubienicy…

    Lady J. to jeden z pseudonimów zawodowych najbardziej znanej polskiej luksusowej prostytutki. Lady J. to ekskluzywna reprezentantka najstarszego zawodu świata, która ze swojego ciała stworzyła świątynię męskich pragnień…

    Urodzona w Polsce, delektująca się życiem w kraju i w państwach niemieckojęzycznych, gdzie prowadzi rozliczne interesy związane z branżą erotyczną. Lady J. to nie tylko luxury escort girl i bizneswoman, to także autorka strony Zapiski Ladacznicy. Publicystka, pisarka, recenzentka, felietonistka, która piórem włada tak dobrze jak męską rozkoszą…

    Smakuje ją elita, upaja się nią establishment. Droga, bardzo droga, ale jakość i przywilej obcowania z kobiecością kosztują… Lubi ludzi odważnych, łamiących konwenanse, z wizją i pasją. Tylko z takimi osobami nawiązuje współpracę, tudzież wchodzi w interesy.

    W wolnej chwili testuje gadżety erotyczne i ocenia branżę erotyczną. Dla niej życie nie jest ani czarne, ani białe. Zamiast palety szarości wybiera jedyny słuszny kolor – róż! Stuprocentowa kobieta – dlatego feminizm zamienia na kobiecość ujętą w złote ramy seksapilu.

    Bezkompromisowa, dumna, znająca swoją wartość kobieta, która nie wstydzi się, że jest dziwką. Ich will Luxus-Dame wie Ladacznica sein – mawiają o niej niemieckie kobiety. Oto Lady J. – polska luksusowa prostytutka numer 1.

    Tyle tytułem wstępu o głównej bohaterce mojej książki. Bohaterce, którą poznałem w Berlinie, i z którą żyję po dzień dzisiejszy. Oczywiście tajemnicza luxury escort girl to nie jedyna postać, jest jeszcze mało komu znany dziennikarz, czyli moja skromna osoba. Pewnego dnia tych dwoje spotyka się na targach erotycznych VENUS w stolicy Niemiec i zawiązuje się między nimi nić porozumienia.

    Joanna Dark vel Ladacznica i Krzysztof to dwa obce sobie światy, jednak pewnego dnia kiełkująca znajomość nabiera zmysłowego charakteru, iskra rozpala tlący się między nimi ogień, który po chwili przemienia się w płomienny romans. Joanna poddaje się mu bez reszty, budząc u Krzysztofa seksualne demony, te zaś opanowują duszę i ciało kobiety wyzwolonej, sprowadzając escort girl do roli… niewolnicy seksualnej. Przeszłość kobiety nie daje jednak o sobie zapomnieć, między kochankami dochodzi do dziwnego układu, w myśl którego Joanna pozostaje Krzysztofa, Ladacznicą zaś zadowalają się inni mężczyźni…

    Kochanek dzieli się swoją kochanką, raz czerpiąc z całej sytuacji obłędną rozkosz, innym razem z trudem znosząc dziwaczny układ, składa więc Joannie propozycję. Jeśli odnajdzie w nim wszystkie cechy mężczyzn, z którymi się spotyka, zostawi dawną profesję i zostanie uległą swojego Pana. Ladacznica godzi się na to powodowana pewnością, że ów pomysł jest nierealny do zrealizowania. Tymczasem Krzysztof otwiera przed Joanną drzwi do świata BDSM w postaci, której do tej pory nie znała. Liczy na to, że rozkosz batem namalowana, pozwoli mu zatrzymać kochankę tylko dla siebie. Tym samym daje się poznać z zupełnie innej strony, ujawniając przy tym skrzętnie skrywane tajemnice z przeszłości.

    Im bardziej Joanna zanurza się w perwersyjnym świecie Krzysztofa, tym bliższa jest zostania jedyną kochanką mężczyzny. Niestety, coraz więcej też dostrzega. Co gorsza, informacje, które do niej docierają za pośrednictwem podstawionych osób z otoczenia Krzysztofa, utwierdzają ją w przekonaniu, że kochanek nie jest tym, za kogo się podaje… W końcu mężczyzna zostaje złapany na kłamstwie. Jak na świat płatnej miłości, w którym obraca się Ladacznica, nie jest ono duże, niemniej ujawnia lawinę kolejnych iluminacji, także dotyczących Joanny. Pojawia się szereg osób (Paweł, Anastazja, Jonas, Lukrecja), które są mniej lub bardziej uwikłane w relacje Joanny i Krzysztofa. Na domiar złego jest jeszcze tajemnicza Hannah, z którą Krzysztof jest w pewien sposób związany i ma wobec kobiety dług do spłacenia.

    Zostanie on uregulowany, jednak w sposób, o jakim Hannah nawet by nie pomyślała. Akcja książki kończy się w Szkocji, na terenie zamku, gdzie dochodzi do związania się ze sobą dwóch par: Jonasa z Hannah i oczywiście Krzysztofa z Joanną. Czy jednak Hannah wybaczy Joannie? No i kim jest nieznajomy mężczyzna, który fragmentarycznie pojawia się na kartach książki, aby w pewnym momencie wyjść z cienia i znacząco wpłynąć na losy głównej bohaterki?

    Niech te pytania na razie pozostaną bez odpowiedzi, ja zaś serdecznie zapraszam do lektury Grzesznej Bogini.

    Krzysztof Głowacki, autor.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *