Czy gdyby ktoś zapytał Was ot tak, czy czytaliście najnowszą książkę Jarosława Sokołowskiego, wiedzielibyście w ogóle, o kogo chodzi? Część prawdopodobnie tak, większość – przypuszczam – nie. Ja też jeszcze jakiś miesiąc temu kompletnie nie miałbym pojęcia, kim ten cały Sokołowski jest, ani jakiego rodzaju literatury mógłbym się spodziewać. Sprawa wygląda jednak zupełnie inaczej jeśli między imieniem i nazwiskiem wstawimy ksywkę – Masa. O Masie słyszał chyba każdy, jednak faktem jest, że pierwszym skojarzeniem z pewnością nie są książki. Były przestępca, zajmujący niegdyś dość wysoką pozycję w hierarchii tzw. gangu pruszkowskiego, obecnie świadek koronny, który wspólnie z Arturem Górskim wydał właśnie… piątą książkę! Po publikacjach: Masa o kobietach polskiej mafii, Masa o pieniądzach polskiej mafii, Masa o porachunkach polskiej mafii i Masa o bossach polskiej mafii przyszedł czas na kolejny wywiad-rzekę, zatytułowany Masa o kilerach polskiej mafii. Jak wskazuje sam tytuł, dowiemy się kilku ciekawostek na temat najgroźniejszych zabójców rodzimego światka przestępczego lat 90., poznamy zwyczaje tych, którzy wydawali zlecenia na „odpalenie” wrogów, znajdzie się i wzmianka o tym, jak łatwo można było dwie dekady temu okraść na Dworcu Głównym w Warszawie… Dr. Albana.
Już sam wstęp pokazuje, że w niniejszej pozycji autorzy nie mają zamiaru z nikim się patyczkować. Na pierwszy ogień idzie między innymi Piotr Pytlakowski, dziennikarz śledczy, współautor między innymi TEJ książki. Zarówno jemu, jak i kilku innym (niewymienionym już z nazwiska), zarzuca Sokołowski wspinanie się po szczeblach dziennikarskiej kariery na jego plecach. Jednocześnie Masa próbuje poniekąd usprawiedliwić sam siebie, wyjaśniając, co skłania go do pisania kolejnych części serii Masa o… i dlaczego wcale nie uważa się za „konfiturę” (konfidenta). Jak dla mnie, całe to tłumaczenie wyglądało dość słabo, no, ale każdy może mieć swoje zdanie. Na całe szczęście chwilę później przechodzimy do sedna sprawy, do tego, dla czego – sugerując się tytułem – czytelnik sięgnął po lekturę, czyli do opowieści o polskich kilerach.
Początek historii… bawi. Masa bardzo lekko, zgrabnie i w niezbyt wyszukany sposób (mam oczywiście na myśli wulgarny język) nabija się z tych, którzy wiele lat temu „przyjmowali zlecenia” (za chwilę o tym, dlaczego w cudzysłowie) na zabicie tego czy innego delikwenta. Jeśli obraz płatnego mordercy wyrobiliście sobie na podstawie kinowych superprodukcji (bo w sumie jak inaczej mielibyście to zrobić) i przed oczami staje Wam dystyngowany dżentelmen w czarnym płaszczu, wypucowanych lakierkach i zasłaniających pół twarzy okularach przeciwsłonecznych, do tego przebiegły, inteligentny i na swój sposób sprawiedliwy, to bardziej mylić się nie możecie. Według Sokołowskiego przeciętnemu polskiemu kilerowi bliżej do tak zwanego „buraka” niż do Jeana Reno z Leona zawodowca. Większość (oczywiście z potwierdzającymi regułę wyjątkami) stanowili łysi goście w dresach, co to siedzieli pół dnia na siłowni i preferowali metodę „najpierw dać w ryj, później (ewentualnie) zadawać pytania”. Mniej zabawnie robi się w momencie, kiedy Masa wyjawia, że coś takiego jak „przyjęcie zlecenia” różniło się od tego filmowego jeszcze bardziej niż sami mordercy. Po pierwsze – rzadko otrzymywano pieniądze za „odpalenie”, najczęściej działo się to na zasadzie zastraszenia potencjalnego kilera lub w ramach inicjacji wstąpienia w struktury zorganizowanej przestępczości (co ciekawe, sam narrator zaklina się na wszystko, że on sam nie ma na sumieniu żadnej ofiary). Po drugie – brak skrupułów przy kolejnych egzekucjach jest zatrważający, dla wielu odebranie życia drugiemu człowiekowi było czymś równie naturalnym, co wypicie porannej kawy. Co bardziej delikatnemu czytelnikowi może się również zakręcić w głowie po przeczytaniu fragmentów o tym, ile ciał może być zakopanych w podwarszawskich lasach. Mało tego, jeśli wierzyć panu Jarosławowi, gdyby polski wymiar sprawiedliwości wydał nakaz odkopania i otwarcia trumien na cmentarzach w stolicy, okazałoby się, że w wielu grobach spoczywa po kilka ciał, ponieważ dogadani z zarządcami miejsc spoczynku mafiozi również w ten sposób pozbywali się zwłok ofiar.
Masa o kilerach polskiej mafii nie traktuje jednak wyłącznie o samych kilerach, można by nawet powiedzieć, że przeciwnie, większość książki stanowią opisy konkretnych porachunków między bossami i ich podwładnymi. Znajdzie się tu i najbardziej poszukiwany w swoim czasie przestępca w Polsce – Rafał S. „Szkatuła”, będzie bezwzględny Zbigniew C. „Dax” – „legenda” Mokotowa, prawa ręka Andrzeja H. „Korka” czy nagradzany (o zgrozo) państwowymi nagrodami szczeciński biznesmen, a później najpotężniejsza postać pomorskiego podziemia – Marek M. „Oczko”. Zresztą, co tu dużo mówić, przez omawianą książkę przewija się tyle postaci, że naprawdę można się pogubić, czego najlepszym dowodem jest spisana pod koniec lektury Gangsterska galeria według Masy, licząca… 23 strony, w której wymienionych zostało prawie osiemdziesięciu przestępców!
Do zalet książki z pewnością można zaliczyć dość luźny styl, a także to, że prowadzoną głównie w formie wywiadu publikację (nie tylko z Masą, lecz również innymi mafiozami) czyta się dość szybko. Kolejnym plusem jest świadomość autentyczności opisywanych wydarzeń – zarówno Sokołowski, jak i jego „goście” są szczerzy i to się czuje, co z kolei jeszcze bardziej jeży włos na głowie, kiedy uświadomimy sobie, że to, o czym czytamy, wydarzyło się naprawdę, a uwierzcie – nie są to historyjki na dobranoc. Poza tym przeciętny odbiorca, taki jak ja, może się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy i zapoznać z wewnętrznym słownikiem mafii, dzięki któremu wiem już m.in., kim byli Mutanci, czy też do czego służyły PX-y.
Niestety są i wady. Pierwszą jest schematyczność. Rozumiem oczywiście, że to literatura faktu i rządzi się ona swoimi prawami, nie zmienia to jednak odczucia, że po pewnym czasie całość staje się nieco nużąca. Kolejnym minusem jest wspomniany już wcześniej natłok postaci, który wprowadza tu zbędny chaos. Czytamy o kimś powiązanym jeszcze z kimś innym, następnie przez cztery rozdziały pojawia się dwudziestu nowych „bohaterów”, po czym wracają ci pierwsi, a następnie wszyscy mieszają się tak, że już nie wiadomo, kto z kim trzyma, a komu chce wbić kosę w plecy. Ponadto nie chcę tu wbijać gwoździa do trumny, ale muszę się jednak nieco przyczepić do wydania, a konkretnie jednej rzeczy – zdjęć. Jest ich tu kilkanaście i wszystko byłoby ok, gdyby tylko komuś zechciało się te fotografie podpisać. To znaczy podpisane są, tyle że nazwiskiem autora zdjęcia, często jednak nie wiadomo, kogo ono przedstawia. Czytamy o jatce z udziałem pięciu gości i nagle następuje fotka na całą stronę, a na niej mężczyzna z „paskiem” na oczach. Który to z tych pięciu? Nie wiadomo.
Generalnie książka jest dość ciekawa, można uzyskać informacje, jakich nie zdobyibyśmy, słuchając opowiadanych tu historii z perspektywy drugiej strony, czyli policji/sądów. Czyta się płynnie i szybko, w czym z pewnością pomaga forma wywiadu oraz wiele (niepodpisanych!!) zdjęć. Znajdzie się tu kilka niedociągnięć i nie mogę powiedzieć, że mnie osobiście lektura jakoś specjalnie porwała. Z pewnością jednak Masa o kilerach polskiej mafii może momentami szokować, kiedy okazuje się, że dwadzieścia lat temu 40-milionowym krajem rządziła (powiedzmy) i siała postrach grupa niezbyt rozgarniętych (nie mówię o samych bossach) mięśniaków wymuszających ogromne pieniądze przy użyciu siły czy odbierających życie innym ludziom bez mrugnięcia okiem, nie dostając nawet za to zapłaty, bo po prostu „szef kazał”. No cóż, smutna prawda, którą również pokazuje ta książka, jest taka, że to jest właśnie Polska i zawsze bliżej nam będzie do pijących hektolitrami wódkę sąsiadów ze Wschodu niż finezji (jeśli można w tym przypadku tak powiedzieć) rodem z Sycylii i gangsterskich filmów z Marlonem Brando.
Fot: Prószyński i S-ka
[buybox-widget category=”book” name=”Masa o kilerach polskiej mafii” info=”Jarosław Sokołowski”]
Podobne wpisy:
- Karki od czarnej roboty - Artur Górki, Jarosław…
- Księgarnia internetowa - dlaczego warto kupować…
- Demony przeszłości - Bernard Minier - "Siostry" [recenzja]
- Zemsta najlepiej smakuje na Wzgórzach - Emily Brontë…
- Niespodzianka - Kortez - "Mój dom" [recenzja]
- Powidoki - Monika Sznajderman - "Pusty Las" [recenzja]