Demony przeszłości – Bernard Minier – „Siostry” [recenzja]

Mniej więcej cztery lata temu zacząłem recenzować książki bardziej „profesjonalnie”, choć myślę, że to zbyt wielkie słowo, kiedy patrzę na wypocone przeze mnie kilka lat temu teksty. Cała ta draka z recenzowaniem bardziej na poważnie ma jedną niepodważalna zaletę – mogę wybierać sobie książki, jakie tylko zechcę. Dzięki temu udało mi się poznać literaturę, o której nigdy wcześniej nawet nie myślałem. Pojawił się Irving, Steinbeck czy Vonnegut. Pojawił się również niejaki Bernard Minier, który w roku 2015 uznawany był za jedną z największych nadziei francuskiego kryminału. Pochlebne recenzje powieści pióra Miniera kazały mi sięgnąć po Paskudną historię – ósmą (wiem, bo policzyłem przed napisaniem tego tekstu) książkę, którą wziąłem pod lupę „na poważnie”. Był to – delikatnie mówiąc – strzał w dziesiątkę! Po dziś dzień uważam tamtą opowieść za jeden z najlepszych thrillerów, jakie dane mi było przeczytać. Miesiące, a następnie lata mijały, a moja przygoda z twórczością Francuza cały czas stała w martwym punkcie, jakoś nie było nam po drodze. Tymczasem nie dalej jak dwa tygodnie temu Internet, który wie o nas wszystko, podsunął mi propozycję reklamą, bo oto na rynku zadebiutowały Siostry – najnowsza (piąta) część cyklu o inspektorze Martinie Servazie. Jak można wywnioskować z powyższego tekstu – nie dotknąłem nawet palcem okładki żadnej z poprzednich czterech odsłon (do których nie zaliczała się Paskudna historia). Pomyślałem sobie jednak „A co mi szkodzi spróbować?”. I tak właśnie po raz drugi skrzyżowałem swój los z pisarzem nazwiskiem Minier. Czy próba okazała się równie udana jak ta sprzed niemal czterech lat?

Jest lato 1993 roku, radiowe listy przebojów zdobywa Haddaway i jego What Is Love, a François-Régis Bercot wybrał się właśnie ukochaną łódką na spływ. Za chwilę jego rola w tej historii się zakończy. Już za momencik, za następnym zakrętem zobaczy skierowane twarzami do siebie, ubrane w komunijne sukienki dwie dziewczyny przywiązane do drzew. Rzecz jasna martwe. To siostry, Ambre oraz Alice, które, choć dzieli je rok różnicy, wyglądają niemal jak bliźniaczki. W sprawie, do której włączony zostaje policyjny żółtodziób, Martin Seravez, pojawiają się coraz to nowe tropy, a główny z nich jest taki, iż dziewczęta zaliczały się do fanek twórczości niejakiego Erica Langa – poczytnego pisarza, z którego dzieł emanuje czyste okrucieństwo i sadyzm. Jakby tego było mało, scena z kobietami uśmierconymi w komunijnym przebraniu jest żywcem wyciągnięta z najpopularniejszej powieści autora. Niemal wszystkie poszlaki wskazują na winę aroganckiego pisarza, jednak nieoczekiwanie do zbrodni przyznaje się ktoś inny. Mija 25 lat od tamtych wydarzeń, kiedy kapitana Seraveza budzi dźwięk telefonu. Martin ma się czym prędzej stawić w jednej z bogatszych dzielnic Tuluzy, bo oto w trakcie napadu niezidentyfikowany sprawdza zabił żonę poczytnego autora thrillerów, Erica Langa. Nie muszę chyba dodawać, iż obydwie sprawy – obecna oraz ta sprzed ponad 2 dekad – będą się ze sobą łączyć, a inspektor Servaz zmuszony zostanie do – uwielbiam ten wyświechtany zwrot – stawienia czoła demonom przeszłości.

Tyle tytułem zdradzania fabuły powieści. Pora za to udzielić odpowiedzi na pytanie ze wstępu, a mianowicie, czy jest to przygoda równie udana jak pierwsze zetknięcie z twórczością Bernarda Miniera? Niestety szczera odpowiedź brzmi: i tak, i nie. Z jednej strony są Siostry kapitalna lekturą odprężającą, na rozluźnienie pomiędzy innymi, cięższymi gatunkowo powieściami. W takiej roli piąta odsłona przygód francuskiego detektywa sprawdzi się znakomicie! Na plus należy również zapisać fakt, iż po książkę tę śmiało sięgać można bez znajomości poprzednich części cyklu, jak było chociażby w moim przypadku. Niektóre wydarzenia sprzed Sióstr pojawiają się jako wzmianki w tekście, jednak nie mają wpływu na odbiór lektury. Przyklasnąć trzeba także temu, w jakim tempie prowadzona jest akcja. Zarówno część retrospekcyjna z roku 1993, jak i „obecna” z 2018, nie pozwalają na chwilę nudy. Praktycznie cały czas coś się dzieje, a napięcie dawkowane jest w taki sposób, że aż głupio jest odłożyć książkę na bok.

Musi jednak być w tej beczce miodu łyżka dziegciu i to niestety łyżka dosyć spora, bowiem rozwiązanie zagadki nie powala na kolana. Fakt, i to trzeba autorowi oddać, rozwiązanie jest zaskakujące, tyle tylko, że bierze się jakby znikąd. Oczywiście summa summarum, wszystko zostaje logicznie wyjaśnione, jednak „realność” tak samej zbrodni, jak i jej motywów itd., ociera się o wyssany z palca banał. Przyznaję jednak, że jest to wyłącznie moje zdanie, zdaję sobie bowiem sprawę z tego, iż mogę być w takiej opinii odosobniony.

Sporo wody w Wiśle upłynęło, odkąd udało mi się przeczytać dobry kryminał czy też kryminał w ogóle. I choć wyszedłem już z wprawy, jeśli mowa o tym konkretnym gatunku literackim, to śmiało mogę stwierdzić, że Siostry autorstwa Bernarda Miniera zdecydowanie nadają się do ułożenia na półce z podpisem „porządny kryminał”. Fani zagadek z dreszczykiem raczej nie odkryją tu nic wielkiego, jednak i oni z lektury powinni być zadowoleni. Mamy wciągający wątek kryminalny, kilka wyrazistych postaci oraz pędzącą w zawrotnym tempie akcję. Czego chcieć więcej od rasowego thrillera? Chyba niczego.

Fot.: Dom wydawniczy Rebis


Przeczytaj także:

Recenzja Paskudnej historii Bernarda Miniera

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *