Krwawe gody

Krew(etki) w pomidorach – Hermann, Van Hamme – „Krwawe gody” [recenzja]

Spójrzcie na tę przeuroczą parę! Oto Jérôme i Dominique Maillard – świeżo poślubieni Państwo Młodzi, dosłownie przed chwilą wyszli z kościoła! Odprowadzani uradowanymi spojrzeniami rodziny i przyjaciół, przepełnieni szczęściem i nadziejami na wspaniałą przyszłość. Właśnie zaczyna się ich przyjęcie weselne. Zjawili się bliscy ze strony Pana Młodego i Panny Młodej, nie zbrakło oczywiście ukochanych rodziców obydwojga! Szykuje się wspaniałe wesele, wyborna uczta! Tym bardziej że ojciec Jérôme’a, pan Jean Maillard, to szanowany (i bogaty) właściciel ziemski, można więc być pewnym, że na przyjęciu niczego nie zabraknie, a dzień zaślubin młodych okoliczna ludność wspominać będzie przez długie lata. Oj, będzie, ale… jako Krwawe gody.

Franz Berger to wspaniały kucharz, który oprócz temperamentu w kuchni potrafi również zabłysnąć nim poza pomieszczeniem, w którym spędza większość czasu. Berger pracuje jako szef kuchni we własnym zajeździe noszącym uroczą nazwę Farma Mańkuta. Niestety nie stać go na to, aby być właścicielem Farmy pełną gębą, dlatego dwadzieścia procent udziałów ma niejaki Roger, kierownik sali o charakterze tak paskudnym, że z palcem wiadomo gdzie, wygrałby każdy wyścig o najpodlejszy charakter. No, chyba że na scenę wkroczyłby jaśnie pan Jean Maillard. Wtedy zwyciężyłby właśnie on – ojciec Pana Młodego. Berger i Maillard spotykają się w okolicznościach uroczych i dogodnych, bo to właśnie na Farmie Mańkuta odbędzie się przyjęcie weselne. Ale czy aby na pewno się odbędzie? W zasadzie nie ma powodów do obaw – Franz i Jean to co prawda dwa twarde charaktery i każdy ma swoją dumę, ale przecież jeden nie wyściubi nosa z kuchni, a drugi będzie odbębniał tańce z kolejnymi kobietami z obu rodzin. Również Roger nie będzie miał przecież powodu do gniewu, biorąc pod uwagę zarobek, jaki Farma niewątpliwie za takie huczne wesele uzyska.

Wszystko jednak psuje Dominique, nieśmiała Panna Młoda, która śmiała zwrócić uwagę, jakoby krewetki, którymi nadziane zostały pomidory na przystawkę, miały być nieświeże. No i zaczęło się! Ruszyła lawina, której nie było w stanie powstrzymać już absolutnie nic – żadne prośby ani błagania, żadne groźby ani szantaże. Jean Maillard zabiera gości i ogłasza, że przenoszą wesele gdzie indziej, jednak Franz Berger każe mu najpierw zapłacić za przyjęcie. A ponieważ – co było oczywiście do przewidzenia – bogaty pan się na to nie godzi, rozzłoszczony kucharz zamyka na klucz Pannę Młodą wraz z niezbyt urodziwą teściową. A jak wiadomo – tam gdzie są zakładnicy, niemal pewne, że będą także ofiary. Mściwy i rozjuszony do granic możliwości Maillard zbiera wojsko (składające się z rodziny jego i Dominique) i planuje szturm na Farmę, porywając i przetrzymując przy tym przypadkowych gości zajazdu, którzy ani z weselem, ani z tym przedziwnym zatargiem nie mają nic wspólnego. Ale cóż, Krwawe gody od początku zapowiadały się bezkompromisowo, a cóż wpisuje się w brak kompromisów bardziej niż kozły ofiarne? Im bliżej zmierzchu, tym większe piekło rozpętuje się na Farmie Mańkuta – wściekłość paruje z głów mężczyzn, strach i głód nawiedza kobiety, niezrozumiały niepokój bierze w swe objęcia dzieci. Znajdą się jednak tacy – zarówno kobiety, jak i dzieci – którzy zaskoczą nas swoim postępowaniem, swoją siłą i charakterem.

Tej nocy zresztą, podczas lektury Krwawych godów, nie powinno zaskoczyć nas nic. Wojna, jaka rozpętuje się między pracownikami zajazdu a weselnikami, urasta do rangi kulminacyjnego punktu jakiejś odwiecznej walki, starcia tytanów, z którego nikt nie ma prawa wyjść bez szwanku. Wszystkie chwyty wydają się być dozwolone, nikt nie zwraca uwagi na przepisy, prawa czy etykę. Każdy tego dnia przyniósł ze sobą cząstkę jakiejś złości i jakiegoś żalu; nieważne, że były niezwiązane z weselem i gośćmi, ważne, że oto pojawia się pretekst, aby wybuchnąć, aby dać się ponieść i przekroczyć wszelkie granice. Tutaj, gdzie bezprawie rozprzestrzeniło się w ciągu ułamków sekund, gdzie chaos zdominował wszystko inne, gdzie liczy się tylko siła i przewaga, gdzie w ferworze walki znajdzie się i tak miejsce na seks, w dodatku seks zdradziecki i poufały, pełen od dawna tłumionych żądz i przepełniony grzechem. Tak, czytelnik zostaje wciągnięty w istną sodomę i gomorę, w dom rozpusty, w okopy wojny. I pomyśleć, że jeszcze kilka godzin temu wszyscy uczestnicy te dziwnej i przerażającej walki byli uśmiechnięci (co z tego, że fałszywie?), pięknie ubrani, wygładzeni i błyszczący. Kobiety miały na sobie wykrochmalone suknie i loki prosto spod ręki cenionego fryzjera, mężczyźni prężyli się w wyprasowanych garniturach, a ich krawaty ledwo pozwalały ich grdykom na swobodne poruszanie się w rytm ich ciał. A teraz? Spójrzcie tylko na nich: dyszą zasapani, oczy błyszczą im się jak zwierzętom na chwilę przed upolowaniem zwierzyny, ubrania mają w strzępach, paznokcie połamane, włosy w nieładzie. Czy to w ogóle są jeszcze ludzie? Jak niewiele trzeba, aby dystyngowany osobnik pełen taktu i ogłady stał się sapiącym drapieżnikiem, w oczach którego czai się chęć mordu…

krwawe gody plansza

Krwawe gody to niezwykła przygoda, której akcja, dziejąca się w ciągu jednego wieczoru, nie daje o sobie szybko zapomnieć. Z pozoru jest to zwykły komiks, ale po wybrzmieniu historii, której początek brzmi niczym żart, pozostaje w czytelniku refleksja o ludzkiej naturze, której czasami tak niewiele trzeba, aby utraciła czynnik ludzki. Opowieść, którą spisał Jean Van Hamme, a którą tak przepięknie wyrysował i pokolorował Hermann, przypomina momentami kadry z filmu o dzikich drapieżnikach, które w przypływie ataku wściekłości rzuciły się sobie do gardeł, nie bacząc na przynależność do tego samego gatunku czy pokrewieństwo. Żony zdradzają mężów, mężowie okłamują żony, ojcowie dopuszczają się najgorszego okrucieństwa względem syna, mężczyźni gwałcą, kobiety strzelają… Tylko dzieci zdają się szukać dobra – próbując ocalić tych, których zdążyły polubić, nie wnikając w przyczyny rozpętanego piekła. Tylko dzieci ustrzegły  się tej erupcji krępowanej od dawna furii i nienawiści. Tylko dzieci pozostały czyste, niesplamione krwią. Chyba że swoich bliskich.

Zastanawiacie się, czy będą jakieś ofiary, czy komiks jednak nie zakończy tak pięknego dnia, początku nowego życia Młodej Pary skandalem i tragedią. Ale tragedia i skandal już się dokonały. Były zresztą obecne cały czas, zanim jeszcze wybrano kwiaty do bukietu Dominique i zanim wybrano listę dań na weselną ucztę. Niemal każdy dołożył do niej swoje trzy grosze, niemal każdy przyczynił się – nawet jeśli w sposób nieoczywisty i minimalny – do tej degrengolady, której puentę obserwowaliśmy kadr po kadrze. Wielu zgrzeszyło i w tym momencie nie liczy się, jak – myślą, uczynkiem czy zaniedbaniem. A tego ostatniego również było bardzo dużo. Liczy się to, że w ostatecznym rozrachunku weselnicy, pracownicy zajazdu i przypadkowi goście wyglądają jak po najcięższej bitwie, na którą wysłano niewinnych żołnierzy. Tylko że tutaj mało kto był w pełni niewinny. Umarł pies, choć był najbardziej ludzki z nich wszystkich. Umarły cztery osoby, choć zupełnie inne powinny zdechnąć. Raniono pięciu ludzi, choć nie wszyscy sobie na to zasłużyli. Oto straty. Choć po ślubie powinno się tylko podliczać zyski.

Scenarzysta Jean Van Hamme we wstępie do Krwawych godów przyznaje, że historia z nieszczęsnymi krewetkami w pomidorach wydarzyła się naprawdę (w każdym razie do piątej planszy włącznie), choć miała na szczęście zupełnie inny – spokojny i szczęśliwy – finał. Van Hamme zasłyszał ją kiedyś od nieznajomego sobie człowieka na pewnym przyjęciu (podczas jednej z tych proszonych kolacji, na którą od czasu do czasu zabiera mnie żona). W historii, która wydarzyła się naprawdę, ojciec Pana Młodego uległ kucharzowi, który zamknął na klucz Pannę Młodą, i goście zostali ostatecznie w zajeździe, a reszta przyjęcia odbyła się bez większych afer. Hamme jednak uruchomił wyobraźnię i stworzył na kanwie tej anegdoty historię, która jest w równym stopniu nieprawdopodobna, co niezwykle możliwa. Ludzie to bowiem nieprzewidywalne istoty, a gdy dwa samce alfa znajdą się zbyt blisko siebie, a w grę wchodzić będą zarówno duma, jak i pieniądze… nieszczęście wydaje się być murowane. Na całe szczęście dla nas, czytelników, wyobraźnia scenarzysty nie zatrzymała się w jego głowie, lecz mężczyzna przeniósł ją na papier, a do tego namówił do współpracy fantastycznego rysownika, który stworzył galerię niezapomnianych postaci, u których szczegóły wyglądu idą w parze ze szczegółowym opisem charakteru każdej z nich, jakim zostajemy uraczeni na początku komiksu.

Hermann operuje niesłychanie szczegółową kreską – delikatną i wrażliwą na wszelkie zagięcia, zmarszczki i drgnienia. Każdy element jest oddany niezwykle drobiazgowo, niemal filmowo. Nieważne, czy chodzi o poręcz schodów, fałdy zasłon w zajeździe, czy o kratkę na garniturze Freddy’ego (swoją drogą kolejnej nieprzyjemniej postaci komiksu) – artysta zadbał, aby żadne niedociągnięcie nie odwracało naszej uwagi od opowiadanej historii. Poszczególne kadry są tak ładne, że nie ma możliwości, aby nie zatrzymać się na chwilę, już po przyswojeniu sobie treści dymków, aby podziwiać niuanse i kolory. A te również świetnie się spisują w kontekście całej historii, choć w tym przypadku działa tu zasada kontrastu zamiast dopasowania. O ile bowiem Krwawe gody to opowieść pełna przemocy, furii, obłędu, zdrad, krwi i wybuchów, o tyle barwy, które Hermann zastosował do wypełniania, są przez cały komiks stonowane i absolutnie pastelowe. Nawet kadry, które ukazują wybuchy, pożary i rozlew krwi są stworzone delikatnymi kolorami, którym daleko do intensywnych. Daje to, myślę, zamierzony przez twórców efekt  – samych emocji bowiem jest w komiksie już tak dużo, że jaskrawe barwy sprawiłyby, że Krwawe Gody stałyby się produktem przerysowanym, przesadnie wyeksponowanym. Świetny efekt robią również te rysunki, w których Hermann zrezygnował z konturowania, a skupia się na samym, akwarelowym kolorze. Kadry te zyskują jakąś głębię i nic dziwnego, że często ukazują one ważne, dramatyczne wydarzenia.

Komiks jest zresztą świetnie pomyślany od strony technicznej, a jego początek przypomina dramat, w którym na początku zawsze wymienione są osoby występujące w sztuce. Tak jest również i tutaj – opowieść otwiera bowiem galeria rysunków stworzonych na podobieństwo zdjęć (niemalże legitymacyjnych), z dość obszerną jak na formę komiksu charakterystyką każdej postaci, a także z niezwykle istotnym podziałem na: weselników, pracowników Farmy Mańkuta i pozostałych gości. A istotne jest to ze względu na o to, że osób “dramatu” jest naprawdę wiele i ta początkowa galeria z podziałem na kategorie ułatwia identyfikację i umożliwia szybką orientację, kiedy podczas lektury na chwilę się zgubimy. Kropką nad “i”, jeśli chodzi o wygląd egzemplarza – który, dodajmy, jest już drugim wydaniem – jest śnieżnobiała, twarda oprawa z fantastyczną grafiką, a także  dość erotyczny, ale wysmakowany obrazek umieszczony na wewnętrznej stronie okładki – zarówno z przodu, jak i z tyłu.

Krwawe gody to komiks, za sfilmowanie którego spokojnie mógłby się wziąć Quentin Tarantino. Nawet tytuł pasuje do twórczości tego reżysera. Ale w formie opowieści graficznej sprawdza się także nad wyraz dobrze – pobudza wyobraźnię i wiele mówi o człowieku. Choć przyznać trzeba, że w komiksie aż roi się od czarnych charakterów, porywczych osób i mężczyzn skłonnych na zawołanie bić i gwałcić – to opowieść o feralnym weselu nieprzyzwoicie wciąga czytelnika w swoje szpony i ze zniecierpliwieniem każe mu wypatrywać końca i zgadywać do tego czasu, z kogo popłynie pierwsza krew.

Fot.: Wydawnictwo Komiksowe

Krwawe gody

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *