trinkets

Złodziejaszki – A. Andelson, E. Meyer – „Trinkets” [recenzja]

Seriali opowiadających o nastolatkach, czyli wpisujących się w kategorię tzw. young adult, powstaje ostatnio coraz więcej. Jedne są bardziej, inne mniej udane. Netflix proponuje chociażby Sex education, Szkołę dla elity, The End of the F***ing World czy Riverdale; od HBO otrzymujemy natomiast między innymi Szkołę zabójców, Heathers czy mającą niedawno swoją premierę, głośną i kontrowersyjną Euphorię. Do tego grona dołączył ostatnio kolejny twór czerwono-czarnej platformy, zatytułowany Trinkets. Jak wypada na tle innych, podobnych mu produkcji? Czy warto poświęcić wolny czas, by obejrzeć 9 odcinków, które składają się na pierwszy sezon? Czy historia trzech nastolatek ma coś, czego nie oferują inne, zbliżone do niej tytuły?

Główne bohaterki są trzy, choć mam wrażenie, że jedna z nich wybija się na pierwszy plan i w założeniu twórców ma być tą “najgłówniejszą z głównych”. Mowa o Elodie, krótkowłosej nastolatce, która przeprowadziła się niedawno do domu ojca, jego nowej żony i przyrodniego brata po tym, jak jej matka zmarła w wypadku samochodowym. Elodie to typ małomównej, nieśmiałej dziewczyny, której obojętny i zrezygnowany wyraz twarzy dość szybko jednak zmienia się, kiedy tylko ktoś okaże jej odrobinę zainteresowania czy dobroci. Jednak na początku, w nowym mieście i nowej szkole nie jest o to łatwo. Drugą bohaterką jest pochodząca z dobrego, bogatego domu Tabitha. To nastolatka prezentująca typ, jaki zawsze pojawia się w tego typu produkcjach – rozpieszczona, piękna królowa balu, która u boku ma najpopularniejszego chłopaka w szkole, wysoko postawionych rodziców i rzesze uczniów, którzy podążają za nią wzrokiem – z zachwytem lub zazdrością. Ostatnią z nich jest Moe – buntowniczka, która jednak może pochwalić się znakomitymi stopniami w szkole i ogromną wiedzą i inteligencją. Nie przeszkadza jej to jednak w noszeniu mocnego, rockowego makijażu, ubieraniu się na czarno i byciu dość nieokrzesaną w obyciu.

Elodie, Tabitha i Moe chodzą do jednej szkoły, jednak gdyby nie pewne sprzyjające okoliczności raczej nigdy by się nie zbliżyły. Choć dwie ostatnie, w zamierzchłych czasach beztroskiego dzieciństwa, były przyjaciółkami. To jednak stare dzieje, a widz może się domyślać, że poróżniły je zarówno sposób bycia, jak i status społeczny i majątkowy, który dla kilkuletnich dziewczynek mógł być bez znaczenia, ale zapewne zmieniło się to, kiedy bohaterki weszły w wiek dojrzewania – czyli ten o wiele bardziej wredny i kalkulujący. Obecnie jednak żadna z nich w normalnych okolicznościach nie zwróciłaby uwagi na dwie pozostałe (no, może poza Elodie, która uchwyciłaby się każdego życzliwego spojrzenia). Dziewczyny spotykają się jednak w miejscu, które zapewne wymieniłyby jako ostatnie spośród tych, w których chciałyby, by zobaczyli je rówieśnicy. Elodie, Tabitha i Moe uczestniczą bowiem w spotkaniach grupy wsparcia dla anonimowych kleptomanów. I choć początkowo są do siebie wrogo nastawione, a każda uważa się w jakiś sposób za lepszą od pozostałych, z czasem między dziewczynami rodzi się wyjątkowa więź i przyjaźń – są dla siebie wsparciem w najtrudniejszych momentach, bo tylko nawzajem mogą się zrozumieć. Zwłaszcza że owego zrozumienia nie znajdują ani u rówieśników, ani u rodziny (choć jedna z dziewczyn ma naprawdę dobre relacje z matką, lecz ta jest bardzo zapracowana).

Jak można się domyślać, każda z nastolatek ma swoje problemy – większe lub mniejsze – zarówno w domu, jak i w szkole. Jak to w serialach o nastolatkach, mamy tu wątki pierwszej miłości, rozbitej rodziny, przemocy, żałoby… W dzisiejszych czasach byłoby również dziwne, by jedna z bohaterek nie była homoseksualistką, a więc i ten wątek nie jest serialowi obcy. Czy jednak Trinkets ma coś, czego nie znaleźlibyśmy w innych tego typu produkcjach? Raczej nie. Czy porusza znane nam problemy w jakiś nowy, nietypowy sposób? Zdecydowanie nie. A może technicznie serial jest odkryciem? Również nie. Netflixowa produkcja nie jest innowacyjna i jeśli ktoś szuka czegoś nowego w gatunku young adult, to absolutnie tego tutaj nie znajdzie. Trzeba jednak przyznać, że w porównaniu z taką Plotkarą czy Słodkimi kłamstewkami, Trinkets opowiada o dość zwyczajnych bohaterach i zwyczajnych problemach, co automatycznie stawia ten serial wyżej niż chociażby wymienione wyżej tytuły. Muszę również przyznać, że choć produkcja niczym się nie wyróżnia ani specjalnie nie zachwyca, to oglądało mi się ją naprawdę przyjemnie. Nie odpalałam kolejnych odcinków, obgryzając palce, ale miło spędzało mi się czas z bohaterami. Oczywiście mamy tu mnóstwo oklepanych motywów, ale czymże byłby serial o nastolatkach, gdyby ich nie było? Niektóre sceny są nieco przesłodzone, niektóre rozwiązania zbyt oczywiste, ale cóż – czyż nie tego oczekujemy od w miarę lekkiej opowieści o młodych dziewczynach?

Trinkets jest całkiem porządnie zagrane, choć poza aktorką wcielającą się w rolę Elodie (którą znamy z roli w Deadpoolu), nie wystąpiły w nim żadne znane szerszej publiczności twarze. Przewrotnie zresztą, to właśnie rola Brianny Hildebrand była w moim odczuciu najsłabszą. Dobrze zagrały natomiast Kiana Madeira (Moe) i Quintessa Swindell (Tabitha) – ich bohaterki szybko stają się wielowymiarowe, a widz zaczyna im kibicować. Losy Elodie są mi z kolei dość obojętne, choć nie umiem powiedzieć, na ile jest to kwestią gry aktorskiej, a na ile scenariusza. Serial przez wszystkie dziewięć odcinków utrzymuje równe tempo, nie pokusiłabym się raczej o dzielenie go na gorsze i lepsze epizody. Na plus zapisałabym z pewnością muzykę – zapada w pamięć, dobrze się jej słucha, a poszczególnych kawałków ma się ochotę po seansie poszukać i wysłuchać ponownie. W niektórych momentach, kiedy Elodie idzie szkolnym korytarzem ze słuchawkami na uszach, a w tle leci dobrze dobrana piosenka – na myśl nasuwa się Life is Strange, choć oczywiście nie jest to ten sam poziom emocjonalnego zaangażowania.

Trinkets to opowieść o problemach, z jakimi zmagają się dojrzewające dziewczyny. Rozpad pierwszego związku, kłamstwa, uzależnienie, upadek ideałów, próba poradzenia sobie ze stratą. Całkiem ciekawym zabiegiem okazało się obudowanie tego w uzależnienie od kradzieży, które połączyło główne bohaterki. W pamięć zapadają słowa Elodie, która została złodziejką po śmierci matki, czując, że skoro ktoś mógł z dnia na dzień odebrać jakiegoś człowieka, to ona ma pełne prawo zabrać bez pozwolenia jakąś rzecz. Każda z nich ma swoją opowieść o tym, dlaczego kradnie i co wtedy czuje – szkoda jednak, że psychologiczny aspekt uzależnienia bohaterek nie został bardziej rozwinięty. Ale kto wie – może w następnym sezonie. Nie obrażę się bowiem, jeśli powstanie. A jeśli nie – płakać również nie będę. Trinkets to krótki, przyjemny serial, który spokojnie można puścić sobie do wieczornych posiłków. Poszukiwacze ambitnych tytułów nie mają tu jednak czego szukać, podobnie jak widzowie, którzy z niechęcią patrzą na kolejne produkcje z gatunku young adult. Jeśli jednak opowieści o nastolatkach Was nie nudzą, Trinkets może umilić Wam wieczór, zwłaszcza że mimo wszystko Elodie, Tabitha i Moe to zwykłe dziewczyny, z którymi być może niejedna widzka się utożsami.

Fot.: Netflix

trinkets

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *