Oglądacie Black Mirror? Jeden z naszych redaktorów jeszcze miesiąc temu nie wiedział, z czym to się je, drugi natomiast od ponad trzech lat czekał na kontynuację przebojowego (a zarazem niszowego) serialu z Wielkiej Brytanii. Teraz obaj panowie połączyli siły w Wielogłosie dotyczącym pierwszej połowy trzeciej odsłony dzieła Charliego Brookera i – co tu dużo mówić – nasi chłopcy zachwycili się nowością na Netflixie. Wcale jednak nie musiało tak być, ponieważ po kilkudziesięciu miesiącach oczekiwania fanów na kolejne odcinki produkcji Channel 4, została ona przejęta przez amerykańskiego giganta. Niekoniecznie wróżyło to sukces, zważywszy na charakter serialu, który z założenia jest przeciwieństwem mainstreamu. W poniższej dyskusji Michał i Przemek wzięli pod lupę sześć nowych odcinków Czarnego lustra i ocenili, czy przeprowadzka do Stanów Zjednoczonych nie pozbawiła uroku dzieła, które przyzwyczaiło nas do przerażającego stylu przedstawiania ponurej wizji społeczeństwa w niedalekiej przyszłości.
WRAŻENIA OGÓLNE
Przemek Kowalski: Black Mirror to jeden z tych seriali, na które trafiamy i nagle jakby spadł na nas potężny cios pod tytułem Czy to może być aż tak dobre? Podobnie miałem m.in. w przypadku Dextera, Lost czy Gotowych na wszystko ;). Przyznam się bez bicia – nie jestem jednym z tych fanów, którzy czekali na nowy sezon ponad trzy i pół roku – bo właśnie tyle minęło od ostatniego odcinka nadawanego przez brytyjski Channel 4 do tegorocznej premiery na Netflixie. Sam tytuł oczywiście nie raz gdzieś tam mi się przewinął, jednak oglądać zacząłem… jakieś trzy tygodnie temu, kiedy to w serialowym światku zrobiło się głośno o powrocie tego rzekomo znakomitego dzieła. Jako że pierwsze dwa sezony rodem z Wysp Brytyjskich liczą razem 6 odcinków (czyli tyle, ile póki co dał nam Netflix jednego dnia) nietrudno było nadrobić całość jeszcze przed najnowszą odsłoną. Męczarnią było natomiast czekanie na kontynuację.
Michał Bębenek: Ja z kolei jestem jednym z tych fanów, którzy czekali na kolejny sezon bardzo długo i już niemal stracili nadzieję, że takowy w ogóle powstanie. Na szczęście niezawodny Netflix wziął sprawy w swoje ręce, przygarnął Charliego Brookera i jego wspaniałe dziecko, o którym inne stacje jakby zapomniały. Black Mirror szturmem wrócił na ekrany, od razu grzmocąc z grubej rury, dając stęsknionym fanom cały sezon naraz.
Przemek: Black Mirror to serial wyjątkowy i znakomicie wpasowujący się w moje gusta, a to dlatego, że wszelkiego rodzaju dystopie bliskie są memu sercu, co najlepiej potwierdza lista moich ulubionych książek, do których z pewnością zaliczyłbym Rok 1984, Nowy wspaniały świat czy chociażby Kroniki marsjańskie autorstwa Raya Bradbury’ego. Serial Charliego Brookera również serwuje nam niezbyt różową wizję przyszłości, tyle że tutaj wszystko bliższe jest współczesnemu odbiorcy, a zagrożenia, na które my, jako społeczeństwo, jesteśmy narażeni -bardziej realne.
Michał: Podobnie jak Ty, Przemek, ja także uwielbiam wszelkiego rodzaju dystopijne obrazy, a Brooker w niesamowity i niemal profetyczny sposób pokazuje nam ciemną stronę technologii i naszej coraz bardziej od niej uzależnionej przyszłości. Ludzkość pokazana zostaje w krzywym (choć wcale nie takim odbiegającym od rzeczywistości) zwierciadle. To właśnie tytułowe czarne lustro, które nieprzypadkowo kojarzyć się nam może z ekranem telefonu czy monitora komputerowego.
Przemek: Przed premierą nowego sezonu pojawiło się jednak pytanie, czy większy budżet oraz przeniesienie akcji w amerykańskie realia, a co za tym idzie przebicie się do mainstreamu, wyjdą produkcji na dobre. Co się okazało? Rzeczywiście, trzeci sezon Black Mirror jest nastawiony bardziej na amerykańskiego widza, przez co staje się bardziej przystępny, nie powoduje to jednak drastycznego obniżenia poziomu samego serialu. Co prawda nowość na Netflixie nazwałbym mimo wszystko najsłabszą z odsłon, nie jest to jednak żadna ujma, kiedy pomyślimy, że dwie poprzednie ocierają się o wybitność. Ogólnie jest bardzo dobrze, momentami genialnie, chwilami ciut słabiej, można jednak odetchnąć z ulgą – Black Mirror wróciło w formie!
Michał: Jeśli porównać sezon trzeci z poprzednimi, to rzeczywiście wypada najsłabiej, niemniej jednak nadal jest to serial genialny, który zdecydowanie wybija się na tle innych tytułów. Pozostaje mi tylko przytaknąć – Black Mirror zdecydowanie wróciło w formie i cieszę się, że Brooker pozostał niepodzielnie na stanowisku scenarzysty każdego z odcinków, bo to właśnie on sprawia, że cały ten show ma sens.
PLUSY I MINUSY SEZONU
Przemek: Zacznę może od minusów. Pierwszym i najważniejszym jest to, że rzeczywiście zauważalny jest większy budżet, rozmach oraz próba przebicia się z Black Mirror do szerszej grupy odbiorców. Chociaż generalnie poziom jest wysoki, nie da się nie zauważyć, że odcinki pozbawione są tego brytyjskiego klimatu i poczucia (po obejrzeniu), że żyjemy w naprawdę paskudnych czasach. Po epizodach nadawanych na Channel 4 widz aż miał ochotę pójść do łazienki i zmyć z siebie brud otaczającego świata. Przy okazji (zapomniałem wcześniej dodać, a być może nie wszyscy wiedzą) – każdy odcinek serialu to osobna historia, w której występują inni aktorzy, a wspólnym elementem spinającym całość jest niewesołe przesłanie odnoszące się do tego, jak nowe technologie wpływają na naszą rzeczywistość i relacje międzyludzkie. Wszystko dzieję się niby w mniej lub bardziej oddalonej przyszłości, która na dobrą sprawę flirtuje z teraźniejszością. Wracając jednak do wątku… sześć nowych odcinków od amerykańskiego giganta na rynku produkcji telewizyjnych, nie raz daje popalić, jednak mimo wszystko widać, że całość jest nieco wygładzona. Druga rzecz, do której mogę się nieco przyczepić, to obsada. Oczywiście znajdzie się kilka perełek (o których jeszcze w tym tekście z Michałem wspomnimy), trzeba jednak przyznać, że większość pierwszoplanowych bohaterów kolejnych historii nie zapada w pamięć tak mocno jak ich poprzednicy z Wysp.
Michał: Rzeczywiście, w przypadku niektórych odcinków można odnieść wrażenie, że obsada jest nieco drugoligowa (mam tu na myśli głównie odcinek Men Against Fire), ale w sumie, czy w poprzednich sezonach nie było podobnie? Nie mam też wrażenia, jakoby wszystko było bardziej wygładzone, ale ja w przeciwieństwie do Ciebie, poprzednie sezony widziałem dość dawno temu, nie jestem więc w stanie ocenić tego na świeżo.
Przemek: Co do zalet, to przede wszystkim należy docenić różnorodność. I nie mówię tu o fakcie, że każdy odcinek traktuje o czymś innym, bo tak w Black Mirror było od zawsze, chodzi mi o większe zróżnicowanie poszczególnych treści, co w efekcie powoduje, że w nowym sezonie każdy znajdzie coś dla siebie!
Kolejnym plusem (nieco wbrew poprzedniemu akapitowi) jest poziom odcinków. Nie wszystkich oczywiście, jednak z ręką na sercu – z wyemitowanych sześciu dwa uznałbym za świetne, jeden za niemal świetny, natomiast jeden z epizodów uważam za zdecydowaną czołówkę całego serialu, nawet pomimo tego że, jak wspomniałem wcześniej, klimat nie jest aż tak dołujący jak wcześniej.
Michał: Wiem nawet, o którym odcinku mówisz i ja również uważam go za wybitny. Wy, Drodzy Czytelnicy zapewne również się domyślacie, więc aby dłużej nie trzymać w niepewności…
NAJLEPSZY ODCINEK/ SCENA
Michał: Zdecydowanym numerem jeden jest oczywiście odcinek czwarty, zatytułowany San Junipero. Jest skonstruowany w taki sposób, że początkowo człowiek zaczyna się zastanawiać, czy to aby na pewno Black Mirror. Od pierwszych scen wita nas bowiem świetny klimat lat 80. i tytułowe miasteczko San Junipero. Poznajemy tam Yorkie (Mackenzie Davis), z pozoru typową “sztywną” dziewczynę w sweterku, szortach i kujońskich okularach. Widać, że Yorkie jest tutaj nowa i z ciekawości wchodzi do lokalu, gdzie wszyscy zdają się dobrze bawić. Tam zupełnie przypadkiem poznaje Kelly (Gugu Mbatha-Raw) – piękną imprezowiczkę z klasyczną fryzurą “na sprężynki”. Nie muszę chyba wspominać, że dalszą część tekstu czytacie na własną odpowiedzialność, bowiem z każdym zdaniem pojawiać się będą coraz większe spoilery. Dziewczyny, mimo zupełnie różnych charakterów, zakochują się w sobie i byłaby to po prostu całkiem przyjemna historia miłosna, gdyby nie fakt, że niemal od początku widz zdaje sobie sprawę, że z całym tym obrazkiem jest coś nie tak. Coś tutaj nie gra, przecież to Black Mirror, jak więc do cholery akcja może dziać się w takich realiach? I tutaj właśnie wychodzi na wierzch mistrzostwo Charliego Brookera, który w wyjątkowo nienachalny sposób, przemyca tu i ówdzie coraz więcej wskazówek. Bohaterowie jakby od niechcenia, w trakcie normalnej rozmowy przekazują sobie informacje, które zapalają kolejne lampki w naszej głowie. Najpierw delikatne sugestie odnośnie tego, że co rusz ktoś wspomina o niewielkiej ilości czasu pozostałej do północy. Cóż takiego stanie się o północy? Sytuacja zaczyna być jasna, kiedy podczas kolejnej wizyty w San Junipero, Yorkie bezskutecznie szuka Kelly po całym mieście i natyka się na jej znajomego, który mówi, aby poszukała Kelly w innych czasach. Acha! W tym momencie skojarzył mi się Westworld i w mojej głowie zrodziła się myśl, że San Junipero to coś w tym stylu i tym samym niezbyt to oryginalne rozwiązanie. Nie doceniłem jednak Brookera. Nie przedłużając i nie zdradzając największych fabularnych rozwiązań, powiem tylko, że pod koniec odcinka udało mi się nawet trochę wzruszyć. To naprawdę niezwykła historia, która łączy śmierć z technologią i rzeczywiście jest to najmniej dołujący odcinek z całej szóstki. Finał bowiem daje nadzieję, ale czy bohaterki tak naprawdę zdają sobie sprawę z tego, czym jest wieczność?
Przemek: Michał zgarnął mi sprzed nosa najlepszy odcinek zarówno tego sezonu jak i jeden z najlepszych całego serialu. San Junipero zachwyca od pierwszej do ostatniej minuty, jednak w przeciwieństwie do właściwie wszystkich pozostałych epizodów, ten jest … na swój sposób optymistyczny. „Optymistyczne” Black Mirror? Czy to mogło się udać? Mogło! Kapitalny klimat lat 80., świetnie dobre aktorki, wciągająca historia oraz poczucie, że mamy tu do czynienia z czymś zarówno delikatnym i wzruszającym, a zarazem mocnym w przesłaniu, odpowiadającym na jedno z tych pytań, które prawdopodobnie każdy sobie kiedyś zadał, jednak nikt tak naprawdę nie potrafi na nie odpowiedzieć. Wizja Brookera to ta, w którą sam chciałbym uwierzyć. Ten jeden odcinek jest bardziej wartościowy niż całe sezony wielu innych popularnych produkcji.
Michał: Lepiej bym tego nie ujął :). Zresztą, włączcie poniższe wideo i dajcie się ponieść klimatowi!
Przemek: Po San Junipero, kolejny odcinek, który zdecydowanie chciałbym wyróżnić to Nosedive, czyli pierwszy odcinek najnowszej serii. Klasyczne Black Mirror w nowej odsłonie, które, tak jak poprzednik, zachwyca od samego początku. Dlaczego klasyczne? Ano dlatego, że Nosedive to karykaturalny obraz naszej (powiedzmy) rzeczywistości, w której media społecznościowe warunkują to, jak jesteśmy postrzegani, oraz jaki jest nasz status. Główną bohaterką jest Lacie (fenomenalna Bryce Dallas Howard!), pozornie zwykła dziewczyna, która na pierwszy rzut oka wydaje się być zadowolona ze swojego życia – uśmiech od ucha do ucha i pozytywne nastawienie w stosunku do każdej napotkanej osoby. Non stop. To jednak pozory (choć społeczności wykreowanego świata wydaje się, że wszystko jest okej), bowiem wszystko sprowadza się do oceniania każdego na każdym kroku za pomocą internetowej aplikacji. Ludzie mijający się na ulicy, rozmawiający ze sobą w pracy czy przy użyciu komunikatorów oceniają się, a „wartość” każdego wzrasta lub maleje na jego oczach. Brzmi śmiesznie? Nie za bardzo, skoro osoba z notą około 2,5 zostaje zwalniana z pracy (a już dużo wcześniej nikt nie chce nawet podejmować rozmowy z takim „wyrzutkiem”), bilet na lotnisku przysługuje tylko tym z oceną powyżej 4,2 itd. itd. Na minusa można „zasłużyć” wszystkim – krzywym spojrzeniem, podniesieniem tonu głosu, a ochrona (w tym wypadku na lotnisku) może na dobę obniżyć ocenę o cały jeden punkt!!! To właśnie między innymi ten odcinek miałem na myśli, pisząc wcześniej o „wygładzeniu” Black Mirror, z uwagi na ciepły i radosny (do pewnego momentu) nastrój panujący w Nosedive. Z drugiej jednak strony, po głębszym zastanowieniu dochodzimy do wniosku, że wszystko, co widzimy na ekranie, jest wielkim cukierkowym koszmarem! Najgorsze jednak jest to, że na dobrą sprawę twórcy wcale nie musieli się wysilać przy pisaniu scenariusza do tego odcinka, podsunęło go samo życie. Niestety.
Michał: Dokładnie, Nosedive to chyba najbardziej prawdopodobny scenariusz, który czeka nas w prawdziwym świecie. Przynajmniej patrząc na to, jak wielką rolę już teraz odgrywa w naszym życiu chociażby taki Facebook.
Na miejscu trzecim wymieniłbym odcinek ostatni, Hated in the Nation, który przenosi nas na dobrze znany Brookerowi grunt. Akcja bowiem dzieje się w Londynie, w nieokreślonej, aczkolwiek niedalekiej przyszłości (jak zresztą każdy odcinek Black Mirror). Mamy tutaj poruszone aż dwie kwestie, w kierunku których nieuchronnie zmierza nasze społeczeństwo. Po pierwsze dowiadujemy się, że stało się to, co przewidział i czego obawiał się sam Einstein. Pszczoły jako gatunek przestały istnieć na Ziemi. Ludzkość, zdając sobie sprawę z katastrofy ekologicznej, będącej skutkiem wymarcia tych pożytecznych owadów, zaprzęgła do pracy technologię. Prawdziwe pszczoły zastąpione zostały mechanicznymi – miniaturowymi, doskonałymi robocikami, wyglądającymi i zachowującymi się jak swoje prawdziwe odpowiedniki. Jednak nawet najlepszą i najlepiej zabezpieczoną technologię można zhakować i wykorzystać przeciwko człowiekowi. I tutaj właśnie dochodzimy do drugiego problemu poruszanego w tym odcinku -swobody, z jaką już dziś ludzie bezrefleksyjnie hejtują innych w sieci. W świecie Hated in the Nation w mediach społecznościowych pojawił się hashtag #DeathTo, po którym należało wpisać nazwisko najbardziej znienawidzonej osoby. Dzięki temu, każdego tygodnia powstawał ranking, a osoba zajmująca nie do końca zaszczytne pierwsze miejsce, naprawdę umierała w bardzo brutalny i niewyjaśniony sposób. Główna bohaterka, inspektor policji ze wspaniałym akcentem, stara się rozwikłać tę zagadkę i wkrótce okazuje się, że powiązane ze sprawą są mechaniczne pszczoły. Ten odcinek to swego rodzaju przypowieść o tym, co by było, gdyby za bezmyślną paplaniną w Internecie stały prawdziwe i realne konsekwencje. Czy wtedy równie chętnie byśmy hejtowali kogo popadnie?
Przemek: Popieram Michała w całej rozciągłości :).
NAJGORSZY ODCINEK/SCENA
Przemek: Dwa odcinki nowego sezonu zaliczyłbym do tej kategorii, przy czym zaznaczam, że nie były wcale tragiczne. Jeden rozczarował zakończeniem (choć niektórych pewnie zachwycił), drugi z kolei był takim trochę Black Mirror dla debili (za przeproszeniem), którym trzeba wszystko wytłumaczyć w sposób łopatologiczny.
Pierwszym z „wyróżnionych” jest odcinek trzeci – Shut Up and Dance. Ogólnie rzecz biorąc, mógł to być najlepszy odcinek serii, wszystko ku temu zmierzało. Tajemniczy haker/troll, szantażuje młodego chłopaka, który zostaje nagrany internetową kamerką w trakcie masturbacji. Załamany i wystraszony dzieciak zaczyna spełniać wszystkie żądania „podglądacza” w obawie przed opublikowaniem nagrania w serwisach społecznościowych, przy okazji dowiaduje się, że nie jest jedyną szantażowaną osobą (w odcinku pojawia się w znakomitej roli jeden z aktorów występujących… w Grze o Tron – i daje radę). Akcja nabiera tempa z każdą kolejną minutą i kiedy wbity w fotel widz oczekuje zakończenia, kulminacji wszystkiego, autorzy serialu… trollują go. Nie powiem, w jaki sposób, żeby nie psuć nikomu zabawy, jednak mnie osobiście zakończenie na tyle nie przypadło do gustu, że z potencjalnego faworyta całego sezonu umieszczam Shut Up and Dance właśnie tutaj.
Michał: Ja w sumie uważam nieco inaczej. A raczej, zgadzam się z Tobą do momentu, który Ciebie rozczarował. Dla mnie było to bardzo spójne, przewrotne i jednocześnie wyjątkowo chamskie zakończenie. Ot, taka przypowieść o tym, jak bardzo Internet wypacza ludzi i jak zwykły trolling może niebezpiecznie szybko przekształcić się w terroryzm.
Przemek: Na miano najsłabszego zasługuje jednak według mnie epizod piąty, czyli Men Against Fire. Uprzedzam przed OGROMNYM SPOILEREM! Sam pomysł był nawet niezły – młody żołnierz rusza na pierwszą misję, celem której jest zabicie „gnid”, czyli osobników człekopodobnych, którzy wyglądają jak kreatury z najgorszych koszmarów, stanowiąc rzekomo zagrożenie dla ludzkiej rasy. Odcinek byłby nawet w porządku, gdyby nie sposób prowadzenia akcji i tłumaczeniu widzowi „jak pastuch krowie”, o co chodzi (bardzo antyBlack Mirrorowe). A o co chodzi? O to, że żołnierze mają „montowane” specjalne czipy (nazwane „maskami”), dzięki którym widzą normalnych ludzi jako wspomniane wyżej „gnidy”. Tadam. The End.
Michał: Generalnie to się zgadzam. Też uważam Men Against Fire za najsłabszy odcinek trzeciego sezonu (a raczej, najgorszy z najlepszych, jak powinno się mówić w przypadku Black Mirror). Wypadło to dość moralizatorsko, ale mimo wszystko na mnie zrobiło wrażenie. Przynajmniej, aż do momentu, kiedy główny bohater wpada jak przysłowiowa śliwka w kompot, nie domyśliłem się w ogóle, o co tutaj właściwie może chodzić. Tak więc, po raz kolejny Brookerowi udało się mnie zaskoczyć.
Z kolei moim zdaniem, drugim najsłabszym odcinkiem był Playtest. Zaczął się dość obiecująco – przypadkowy chłopak zgłasza się do dorywczej pracy, polegającej na testowaniu najnowszej gry twórcy znanego survival horroru. Owo cudo okazuje się przełomową technologią, przenoszącą wirtualną rzeczywistość na zupełnie nowy poziom doznań. Bohater trafia więc do nawiedzonego domostwa, żywcem wyjętego z przewijającej się w odcinku gry, gdzie musi zmierzyć się ze swoimi najgorszymi koszmarami. “Pomaga” mu w tym specjalny czip wszczepiony w kark, który stymuluje mózg, generując niemal rzeczywiste obrazy na podstawie podświadomych strachów. Z początku wszystko idzie zgodnie z planem, jednak z biegiem czasu, granica między rzeczywistością wirtualną a realnym światem coraz bardziej się zaciera. I niemal do samego końca byłby to odcinek bardzo dobry, gdyby nie zakończenie. Powtarza się tutaj zarzut Przemka odnośnie odcinka Shut Up and Dance. Moim zdaniem, tym razem Brooker nieco przekombinował i było tam za dużo warstw twistu. Nie przekonał mnie też aktor, grający głównego bohatera (ciekawostka – był to Wyatt Russell, syn Kurta Russella i Goldie Hawn, brat Kate Hudson).
Przemek: No i tutaj nie mogę się zgodzić ponieważ uważam Playtest za czołówkę tego sezonu (celowo nie wymieniłem go wcześniej, bo wiedziałem, że się tu spotkamy ;) ). Zarzutu o zakończenie nie bardzo rozumiem, tzn. rozumiem, ale nie mogę się zgodzić, ponieważ według mnie był bardzo trafiony. Generalnie sam odcinek oceniam wysoko przede wszystkim za warstwę horrorową, cały ten klimat grozy oraz – jak zawsze w przypadku Black Mirror – ponurą wizję przyszłości. Bo czy aż tak odległe wydaje się być przelanie naszych największych lęków do świata wirtualnego, w którym sami czynnie bierzemy udział?
Michał: I tym sposobem udało nam się omówić wszystkie odcinki.
AKTORSTWO
Michał: Na wyróżnienie na pewno zasługuje kreacja Bryce Dallas Howard w odcinku Nosedive. Dziewczyna naprawdę świetnie odgrywa postać, która sama gra kogoś innego, niż w rzeczywistości jest. Wymuszony śmiech i przesadna uprzejmość po to tylko, żeby nie otrzymać niższej oceny i tym samym nie spaść na społecznej drabinie, to niestety smutna rzeczywistość świata Nosedive i Howard odnajduje się w tym świecie doskonale.
Oczywiście świetnie wypadła też kobieca para z San Junipero, czyli Mackenzie Davis i Gugu Mbatha-Raw. W ich grze była jakaś prawdziwość, a z tej drugiej emanowała niesamowita energia i żywiołowość kolorowych lat 80.
Bardzo dobrze oglądało się też parę głównych bohaterów z przypadku opisanym w odcinku Shut Up and Dance. Młody Alex Lawther naprawdę potrafi pokazać rozpacz i przerażenie dzieciaka, który wplątał się w coś, co go zdecydowanie przerasta. Partneruje mu znany z Gry o tron Jerome Flynn (Bronn), który i tutaj odgrywa rolę cynicznego twardziela.
Na koniec warto wspomnieć jeszcze o Kelly McDonald, wcielającej się w nieco już wypaloną panią inspektor w odcinku Hated in the Nation. Jej pesymistyczno-realistyczne podejście do życia i cudowny akcent z miejsca mnie kupiły.
Przemek: Oj Michale, Michale, uzupełniamy się lepiej (bez podtekstów) niż bohaterki odcinka San Junipero, które zresztą, tak jak Ty, oceniam bardzo wysoko. W zasadzie niewiele jest do dodania, ponieważ przedmówca wymienił wszystkich kluczowych aktorów trzeciego sezonu. Wcześniej pisałem, że całościowo obsada najnowszej odsłony Black Mirror przegrywa z tą z Wysp, jednak po zastanowieniu, może jednak wcale tak nie jest. Jeśli do pań z San Junipero dodamy kapitalną Bryce Dallas Howard (odcinek Nosedive) czy Alexa Lawthera i Jerome’a Flynna (Shut Up and Dance), to wygląda to całkiem nieźle. Osobiście dołożyłbym do tego grona jeszcze syna Kurta Russella i Goldie Hawn z odcinka Playtest ;).
EWENTUALNE DZIURY FABULARNE
Przemek: W moim odczuciu trudno w Black Mirror doszukać się dziur fabularnych. Wpływa na to po pierwsze specyfika serialu, poniekąd futurystycznego, po drugie fakt, że tu naprawdę wszystko dopracowane jest w najdrobniejszych szczegółach. Jedyną dziurą, a raczej zarzutem fabularnym, nazwałbym wszystko, o czym pisałem odnośnie odcinka Men Against Fire. Był „łopatologiczny” czyli zupełnie wbrew temu, do czego przyzwyczaił nas serial.
Michał: Nie mam nic do dodania. W Black Mirror nie ma dziur, są tylko pęknięcia na tafli szkła ;).
SŁOWEM PODSUMOWANIA
Michał: Jestem bardzo zadowolony z nowego sezonu Black Mirror. Czekałem na niego od momentu, kiedy tylko produkcja została ogłoszona przez Netflix, i wiedziałem, że na pewno nie zawiodę się na Charliem Brookerze. Nie każdy odcinek co prawda zaliczyć można do grona wybitnych, o czym mogliście przeczytać wcześniej, jednak jako całość sezon trzeci z miejsca wspina się do samej czołówki najlepszych seriali tego kwartału, ba, nawet roku. Jeśli jeszcze nie mieliście do czynienia z Czarnym lustrem, naprawdę nie ma na co czekać. Dajcie się porwać niepokojąco wciągającym opowieściom o degradacji społeczeństwa!
Przemek: Jak to miło mądrego posłuchać (w tym przypadku poczytać)! Trochę inaczej niż Michał odbieram nowy sezon, a to dlatego, że wszystkie odcinki, jakie powstały od 2011 roku obejrzałem w przeciągu niespełna dwóch tygodni, nie zmienia to jednak faktu, że dzięki Netflixowi Black Mirror powróciło w wielkim stylu i zdecydowanie wbija się do ścisłej serialowej czołówki tego roku. Mało tego, dla mnie osobiście Czarne lustro jako całość ląduje być może nawet na szczycie rankingu (ah, te rankingi) najlepszych produkcji telewizyjnych, jakie widziałem! Ponury, a zarazem jak najbardziej rzeczywisty obraz przyszłości pozornie wydaje się być odbiciem w krzywym zwierciadle, jednak po każdym odcinku widz musi sobie zadać pytanie, czy to zwierciadło naprawdę jest krzywe. Mistrzostwo pod względem pomysłów i realizacji! Chcę więcej, więcej, więcej!
Michał: To co, Przemku? Daję Ci pięć gwiazdek :).
Przemek: Ja daję Ci tyle gwiazdek, że będziesz mógł polecieć samolotem i to wcale nie klasą ekonomiczną! 5 z koroną ;).
Fot.: Netflix