Dzieciństwo wrażliwego dziwkarza – Charles Bukowski – „Z szynką raz!” [recenzja]

Sięgając po prozę Charlesa Bukowskiego, spodziewamy się tego, do czego amerykański pisarz zdążył nas przyzwyczaić. Niemal wiemy, że będziemy czytać o kolejnych seksualnych wyczynach Hanka Chinaskiego, o hektolitrach alkoholu wypitych jakby mimochodem, o lenistwie, nie-szukaniu stałej pracy i smutnym człowieku, który kryje się za górą przekleństw, syfu i dziwek. Ale Z szynką raz! to inna opowieść. To niemal genesis  Hanka – jego dzieciństwo, jego początki. A Bukowski udowadnia, że jego literatura odarta z dup i pijaństwa nadal żyje – i nadal w swoim własnym, wyjątkowym stylu.

Nie jest oczywiście tak, że w powieści odnajdujemy Hanka czystego, zupełnie niepodobnego do tego, którego znamy z poprzednich powieści i zbiorów opowiadań. Ale mamy do czynienia z jego dzieciństwem, co automatycznie wyklucza wiele scen, których moglibyśmy się spodziewać, nie wiedząc, o czym traktuje ta konkretna książka. Z szynką raz! daje nam niepowtarzalna okazję do ujrzenia drogi, po której stąpał mały Hank, a która zaprowadziła go do miejsc, jakim były kolejne powieści, w których ten bohater, to alter ego Bukowskiego, było głównym bohaterem. Że z ojcem kontaktów Hank nie miał przyjemnych ani łatwych, mogliśmy się przekonać już wcześniej – również w tomie poezji Noce waniliowych myszy podmiot liryczny zmaga się z postacią ojca, która utkwiła gdzieś w niedomkniętej przeszłości. Teraz poznajemy również matkę Chinaskiego, która miotana pomiędzy miłością do syna a męża brutala nie potrafiła za bardzo pogodzić tych dwóch światów.

Hank nie miał – jak możemy słusznie przypuszczać – łatwego startu. Wychowywany w biedzie, cierpiał podwójnie, bo naiwna i wręcz dziecinna ambicja ojca, zamiast mu pomóc – tak naprawdę pogrążała chłopca jeszcze bardziej. Jego ojciec, Henry, co dzień wyjeżdżał do pracy, której nie miał, żeby sąsiedzi nie dowiedzieli się, że jest bezrobotny. Pragnienie ojca, aby rodzina udawała bogatszą, niż była, zaprowadziła Hanka do szkoły dla bogaczy, w której, można się łatwo domyślić, jak patrzyły na niego snobistyczne elity tejże placówki edukacyjnej. O dziwo jednak okres dzieciństwa, które powinno być beztroskie, Bukowski opisuje nad wyraz sprawnie i barwnie. Momentami można nawet poczuć kurz ze szkolnego boiska i ból batów, kiedy ojciec zauważył, że Hank niedokładnie skosił trawnik lub nie zauważył wszystkich chwastów, które miał wyrwać. Wtedy nasz bohater nie był jeszcze dostatecznie  duży i silny, aby postawić się ojcu; kiedy już był – nie musiał, bo głowa rodziny szybko zauważyła fizyczne zmiany, które oznaczały koniec ojcowskiego lania.

Młody Hank Chinaski opisywany jest tak, że czytelnik pała do niego sympatią niemal od pierwszych stron powieści. Znając późniejsze wybryki dorosłego już mężczyzny, uśmiechamy się, kiedy czytamy o jego pierwszych próbach zajrzenia koleżance pod spódniczkę. Żałujemy go, kiedy młodzieńczy trądzik okazuje się czymś więcej i gromadzi wokół niego tłum zafascynowanych lekarzy, którzy nigdy nie spotkali się z tak zaawansowanym przypadkiem tej choroby. Niemal cierpimy razem z nim, kiedy pokryty jakąś leczniczą, ale piekąca niemiłosiernie maścią, próbuje wytrzymać o wiele dłużej niż to zalecił lekarz – oczywiście na polecenie ojca. Kiedy narrator opisuje nauczycielkę, która w krótkiej spódnicy przychodziła na lekcję, zakładała nogę na nogę, sprawiając tym samym, że spódnica wędrowała jeszcze wyżej, odkrywając białe połacie ud obleczonych w pończochy, a chłopcy wstrzymywali oddech, marząc i jednocześnie bojąc się tego, co jest dalej – niemal czujemy zbiorowe, wibrujące pomiędzy uczniami podniecenie rosnące z każdą minutą w sali szkolnej.

Świat przedstawiony w powieści Z szynką raz! jest mimo wielu zabawnych, ironicznych czy po prostu celnie opisanych  momentów z życia Hanka – zwyczajnie smutny. To bowiem nic innego, jak tragiczny obraz dorastania dziecka, któremu nie pomaga ani rodzina, ani społeczeństwo, ani nawet jego własna fizyczność. Powieść ta, w swojej lwiej części zapewne autobiograficzna, może być niewyczerpanym źródłem teorii, twierdzeń i analiz podczas badań nad pozostałą twórczością Bukowskiego. Z tego bowiem, z czego wyrasta dorosły Hank, w dużej mierze wyrosnąć musiał także dorosły Bukowski. Z tego dzieciństwa usianego kolcami i bijatykami, doprawionego ojcem nieudacznikiem i matką, która za słabo kochała syna, by mu pomóc, oprawionego w brzydkie ulice i brzydkie charaktery ludzi – wyrasta prawdopodobnie całe pisarstwo Bukowskiego, którym do tej pory zachwyca się tak wielu.

A siła jego jak zwykle tkwi w prostocie, w nazywaniu rzeczy po imieniu. Cipa jest cipą, a nie muszelką, miejscem gdzie stykają się kobiece nogi czy nawet waginą; pieprzenie to pieprzenie albo dupczenie, a nie uprawianie miłości czy seksu; zaognione rany na całym ciele z wypływającą z nich ropą to obrzydliwe krosty, a nie zmora dzieciństwa czy stygmaty. Skoro jego dzieciństwo było bolesne, trudne, brudne i biedne, to właśnie takim je nazywa i opisuje. Ból boli, smród śmierdzi, a życie jest dziwką. I właśnie takie podejście do sprawy i taki parszywy, chropowaty i wulgarny język zapewnił mu uwielbienie fanów na całym świecie. Ludzi, którzy nie chcą być oszukiwani, mamieni pięknymi słowami, pod którymi nie kryje się nic poza fałszem, ten zaś skrywa brzydotę, pecha, niesprawiedliwość, cierpienie i beznadzieję.

Oczywiście w prozie Bukowskiego, podobnie jak w życiu są również momenty – nazwijmy je przebłyskami – które rozjaśniają nieco tragedię opowiadanej historii. Hank Chinaski to na szczęście silny chłopak, a potem mężczyzna; swoje przecierpiał, ale zniszczyło go to jedynie powierzchownie. W każdej późniejszej (ale spisanej przez pisarza wcześniej) historii Hanka dostrzeżemy przecież rozdzierającą samotność, nieukołysany, nieutulony ból wyniesiony jeszcze z domu matki. Jego stosunek do kobiet (które mimo wszystko przecież kochał na tyle, na ile pozwalała mu jego hankowatość), do mężczyzn, do stałej pracy; jego niepohamowany pociąg do alkoholu i seksu bez zobowiązań (przecież i tak najintymniejszy jest pocałunek) – to wszystko swoje źródło może mieć w opowieści z dzieciństwa. I choćby dlatego warto jej wysłuchać.

Co do tytułu natomiast, to krążą o nim niemalże legendy. Że kierował się upodobaniem do tego, albo do tego pisarza, że szynka to przecież kawał mięcha, czyli dupa, a jak dupa to przecież dupczenie. A kto jak nie Hank mógłby podejść do kobiety, jak do barmana i krzyknąć: „Dupczenie raz!”. Ale najbardziej wiarygodnym tłumaczenie wydaje się być to z kanapką. Oryginalny tytuł tej książki to bowiem Ham on Rye, a jest to podobno określenie na najprostszą kanapkę, jaką w Ameryce pakowały matki do szkoły swoim pociechom. Czyżby zatem Bukowski po sześćdziesiątce oddawał do rąk swojego czytelnika zwykłą amerykańską historię zwykłej amerykańskiej rodziny opakowaną w zwykły amerykański styl? Czy może zatytułował tak swoje dzieło z przekory, podobnie jak miało to miejsce ze Szmirą i podobnie jak z przekory – bo na pewno nie z miłości czy wdzięczności – Bukowski dedykuje Z szynką raz! nie komu innemu jak Wszystkim ojcom. I jeśli wzdragacie się przed twórczością tego wrażliwego dziwkarza, odpycha Was jego styl bądź tematyka, jaką porusza, to może warto właśnie z czystej przekory wybrać się kiedyś do księgarni bądź biblioteki i zakrzyknąć: „Bukowski raz!”. Zobaczcie sami, co się stanie.

Fot.: Noir Sur Blanc

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

1 Komentarz

  • Po wszystkich Twoich recenzjach to właśnie ta najbardziej przekonuje mnie do startu z Bukowskim.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *