Co jakiś czas pojawiają się w mediach doniesienia o kolejnym wybuchu epidemii najgroźniejszego rozpoznanego dotąd wirusa, eboli. Za każdym razem epidemia zbiera krwawe żniwo. Książka Richarda Prestona daje czytelnikowi możliwość głębszego zapoznania się z tym seryjnym mordercą; lektury nie można jednak nazwać ani łatwą, ani przyjemną.
Głównym tematem książki Prestona jest historia badań nad wirusem ebola. Autor opisuje prawdopodobną drogę do zakażenia osoby, której przypadek dał początek badaniom, wyodrębnianie kolejnych szczepów eboli, w końcu walkę z epidemią. Bardzo dokładnie, wręcz z encyklopedyczną dokładnością przybliża czytelnikowi specyfikę wirusa oraz sposoby wykrywania go, opisywania i postępowania z nim w przypadku zagrożenia. Dzięki temu dokładnie można poznać, czym jest wirus ebola, jak się rozprzestrzenia i jak groźny jest dla człowieka. Jest to niewątpliwie duży plus książki, jednak dla mnie – jedyny.
Największym zarzutem, jaki można wysunąć wobec „Strefy skażenia”, jest język. Do bólu sztywny, bez polotu i często nużący. Czasami wydawało mi się wręcz, że autor nie radzi sobie z opisami. Emocje bohaterów w momencie kiedy wybucha epidemia i sytuacja wymyka się spod kontroli zostały opisane bardzo płytko, trudno przez to uwierzyć w faktyczne zagrożenie. Może i byłoby to dopuszczalne, gdyby książka była reportażem, jednak ta aspiruje do miana thrillera non fiction, więc spodziewałabym się nieco większej plastyczności. Poza tym, uważam za dziwny zabieg podawanie nazwisk kolejnych postaci z wtrąceniami: „nazwijmy go xx” albo „w tej książce będzie nazywał się xx”. Nie mam pojęcia po co taki zabieg został użyty, wystarczyłoby napisanie imienia i nazwiska.
Biorąc pod uwagę całość lektury, jedynymi momentami, gdzie język jest znośny są te, w których Preston opisuje wyprawy do groty Kitum, prawdopodobnego siedliska rezerwuaru wirusa. Bogate opisy roślinności, krajobrazu i fauny tamtejszego obszaru sprawiają, że czytelnik na chwilę może się poczuć, jakby faktycznie tam był. Niestety tych fragmentów jest niewiele, zaledwie dwa w całej książce, przez co nie są w stanie uratować całości.
Czytając historię wirusa poznajemy mnóstwo bohaterów. Zakażonych pacjentów, wojskowych badających ebolę, lekarzy i osoby postronne. Wszystkim w książce została poświęcona mniej więcej taka sama ilość miejsca, jednak żadna z nich nie wybija się spośród innych. Każda postać została skonstruowana okropnie płasko, do żadnej z nich nie przywiązałam się bardziej. Kolejne postaci były tylko następującymi po sobie nazwiskami. Autor nie postarał się o nadanie im głębi ani przez opisywane przez niego wydarzenia z ich życia, ani ich kolejne poczynania, które również nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia.
Mimo że na początku recenzji pochwaliłam autora za niezwykłą dokładność w opisywaniu historii eboli, muszę się jednak przyczepić do pewnego fragmentu fabuły. Zdarzyło się Prestonowi rozpocząć pewien wątek zapowiadający się nawet ciekawie i skończyć go bez żadnego wyjaśnienia. Wybaczcie spoiler, ale kiedy od strzału z broni ginie brat jednego z wojskowych, zamieszany w badania nad wirusem, a autor podsyła coś, co można nazwać tropem, czyli wypowiedź dzieciaka mówiącego, że zastrzelony wyglądał jak tata, można spodziewać się dodatkowego, ciekawego wątku kryminalnego, który do tego typu powieści bardzo by pasował. Niestety, ogromnie się tutaj rozczarowałam, bo historia ta była zwykłym wątkiem pobocznym, w dodatku bardzo słabo opisanym.
Za każdym razem, kiedy ujawnia się wirus ebola, na ludzi pada blady strach, że oto możemy mieć do czynienia z końcem istnienia ludzkiego lub przynajmniej wyginięciem sporej ilości mieszkańców globu. Książka Richarda Prestona, to swego rodzaju pigułka pozwalająca czytelnikowi poznać, czym ów śmiercionośny wirus jest. Jednak jest to pigułka trudna do przełknięcia i bynajmniej nie z powodu tematyki. A szkoda – można było napisać o tym w dużo bardziej interesujący sposób, nie rezygnując z istotnych informacji.
Fot.: wsqn.pl