Heartbreak Hotel – John Irving – „Hotel New Hampshire” [recenzja]

Podobno, jeśli przeczyta się jedną książkę Johna Irvinga, to tak, jakby przeczytało się wszystkie, które napisał. Jako że wznowiony po piętnastu latach przez wydawnictwo Prószyński i S-ka Hotel New Hampshire (oryginalnie wydany w roku 1981) jest moim pierwszym spotkaniem z twórczością wielokrotnie nagradzanego (w tym również Oscarem!!) amerykańskiego pisarza, trudno mi powiedzieć, ile rzeczywiście w takiej ocenie dokonań Irvinga kryje się prawdy. Na pewno jednak mogę zgodzić się ze stwierdzeniem, że jest to autor wymykający się schematom, potrafiący rozbawić, zasmucić, czy nawet rozdrażnić swego czytelnika, ponieważ wszystkich emocji z wymienionych doświadczyłem na własnej skórze podczas lektury niniejszej powieści. Hotel New Hampshire to powieść określana mianem (bardzo) czarnej komedii, do której trzeba podejść z dystansem; to powieść – wiem, jak banalnie to zabrzmi, ale taka jest prawda – o życiu, o jego jasnych i ciemniejszych stronach; jest to także powieść niosąca ze sobą bardzo istotną i przydatną radę, stanowiącą jednocześnie życzenie, jakim John Irving pozdrawia swoich odbiorców – mijajcie zdrowi otwarte okna!

Czego w tej książce nie ma! Gadający niedźwiedź – jest, tańczący niedźwiedź – jest, gwałt – jest, kazirodztwo – jest, śmierć bliskich – jest, klimat prowincjonalnego amerykańskiego miasteczka – jest, siedemdziesięcioletni sztangista – jest, martwy pies, który już samym swoim wyglądem zabija co najmniej dwójkę bohaterów – jest. A na to wszystko jeszcze wiedeńskie kurwy (jak sam autor na kartach powieści określa damy lekkich obyczajów). No ale – po kolei. Hotel New Hampshire rozpoczyna się od historii snutej przez głowę rodziny Berrych – Wina Berry’ego, który to po raz wtóry opowiada piątce swoich dzieci (Frankowi, Franny, Johnowi – narratorowi, Lily i Jaju) historię zakupu tańczącego niedźwiedzia – Stana Maine (na wyposażeniu z motocyklem), która to historia jest zarazem momentem, w którym Win poznaje Mary Bates, swoją przyszłą żonę. I już tutaj można zauważyć jakiego typu pisarzem jest Irving – to gawędziarz (Wszystko jest baśnią), którego słucha/czyta się tak, jakbyśmy siedzieli nocą na biwaku, przy ognisku z nadzianymi na patyki kiełbaskami, zanurzając się w opowieść snutą przez wujka, który widział i przeżył wszystko. Już sam epizod ze Stanem Maine może wzruszyć, a to dopiero przystawka przed nadciągającym tsunami, które na przestrzeni kilkudziesięciu lat porywać będzie rodzinkę, której członkowie sami siebie nazywają „zaszajbowanymi na amen”. Co nastąpi później? Tego nie da się nawet zaspoilerować, tyle przygód spotka Berrych. Kilkuletni pobyt w powojennym Wiedniu, otwarcie trzech hoteli, z których jeden założony zostanie w miasteczku, które hotelu nie potrzebuje, drugi okaże się klapą, a trzeci nie będzie nawet hotelem, oraz łzy, ponieważ nie wszyscy z wymienionych bohaterów dożyją do ostatniej strony książki. Mijajcie zdrowi otwarte okna!

Jak już wspomniałem, Irving to gawędziarz, którego styl mnie osobiście bardzo przypominał ten, jakim posługuje się Stephen King, z czego – patrząc, jak poczytni to autorzy – wysnuć można wniosek, że ludzie po prostu lubią takie „opowiadane przy ognisku” historie. Zasadniczą różnicą jest jednak to, że u pisarza z Exeter o wiele więcej jest humoru (fakt, że specyficznego i dość makabrycznego), a także absurdu. Tak, więcej tu absurdu, nawet w porównaniu z Królem horroru, któremu udało się wymyślić samochód mordercę czy powracające zza grobu zwierzęta. Jednak w obu przypadkach po prostu nie da się w te opowieści nie wciągnąć, nie da się powstrzymać chęci zanurzenia w te pokręcone światy, chociażby z czystej ciekawości. Kolejną istotną różnicą jest (oczywiście wbrew temu – bo jakże by inaczej – co zostało napisane wyżej) poważny temat, wokół którego (obok dojrzewania) kręci się fabuła Hotelu New Hampshire, a jest nim gwałt. Nie ma chyba książki, przez którą przewinęłoby się więcej postaci, które stały się ofiarami tego rodzaju przemocy, chyba że istnieje coś takiego jak poradnik pt.: Jak poradzić sobie z traumą po gwałcie, którym zresztą poniekąd jest ta powieść.

Dziełem Johna Irvinga można się zachwycać, nazwać wybitnym, można je pokochać tak jak i bezkompromisowy styl autora, jednak nie wszystkim Hotel… przypadnie do gustu. To, co dla jednych stanowić będzie niepodważalne atuty powieści oraz przejaw geniuszu pisarza, inni uznać mogą za bełkot lub przesadę (chociażby fragmenty o niedźwiedziach czy powracającym martwym psie Smutku). Nie każdemu również spodoba się wątek kazirodztwa, który towarzyszy nam w zasadzie podczas całej lektury. Przede wszystkim jednak, wielu znużyć może samo gawędziarstwo Irvinga, ponieważ – co w tym przypadku raczej nieuniknione – zdarzają się momenty dłużyzny, które niestety i ja odczułem. Troszkę niepotrzebnie przeciągnięta wydała mi się ta część książki, w której rodzinka Berrych osiada w powojennej Austrii. Zbyt wiele tam nieistotnych szczegółów, które w moim odczuciu, delikatnie zaniżają odbiór i ocenę tej świetnej książki.

Hotel New Hampshire to powieść bardzo niestandardowa, pełna sprzeczności. Z jednej strony niezwykle ciepła, rodzinna, lekka jak piórko, a także pełna niedorzeczności (według autora w Europie lat 50. ubiegłego wieku można było wejść do autobusu z niedźwiedziem, ale ze sztangą już nie) i szalonego, baśniowego wręcz spojrzenia na świat; z drugiej strony pełna ludzkich, życiowych dramatów, przez które czasami łzy mogą wzbierać w oczach czytelników (sam po jednej z bardziej tragicznych akcji poczułem, jakby ktoś położył mi na piersi wielki głaz). To książka napisana tak, że jeszcze mniej więcej w 1/3 historii sam myślałem: Boże, gdybym miał choć odrobinę talentu i umiał napisać powieść, to właśnie tak chciałbym, by wyglądała. I nawet pomimo kilku zarzutów, jakie można mieć do środkowego fragmentu tego dzieła, nie da się ukryć, że Hotel… to kawał literatury na naprawdę wysokim poziomie. Cieszę się niezmiernie, że udało mi się w końcu sięgnąć po Irvinga, i z całą pewnością omawiana tu książka nie będzie ostatnią z dorobku Amerykanina, z którą się zapoznam. Jeśli Wy, jak i ja do niedawna, jesteście (z góry przepraszam) ignorantami, którym nie po drodze było z twórczością tego popularnego pisarza, dobrze Wam radzę – nadróbcie to niedopatrzenie i zajrzyjcie w zakamarki Hotelu New Hampshire. To powieść która rozbawi Was do łez i która złamie Wam serca.

Fot.: Prószyński i S-ka

[buybox-widget category=”book” name=”Hotel New Hampshire” info=”John Irving”]

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *