Eskorta

Jeśli szaleństwem kończy się odwaga – Glendon Swarthout – „Eskorta” [recenzja]

O niektórych rzeczach, sprawach i wydarzeniach możemy jedynie przeczytać. Nie dane nam będzie poznać osobiście bohaterów literackich – to rzecz dość oczywista, którą przyjmujemy z milczącą akceptacją, czasem nawet z aprobatą. Gorzej, jeżeli specyficzne czasy lub miejsce rozgrywających się wydarzeń będą dla nas tak odległe i tak niewyobrażalne, że będziemy zdani jedynie na talent pisarza i jego dar tworzenia krajobrazów wszelkiego rodzaju – tych, które tworzą ludzkie charaktery; tych, które gromadzą w sobie cechy ziemi właściwej tylko dla  danego regionu; a także trudów związanych z tymi wcześniejszymi. Przed takim właśnie zadaniem stanął dwukrotnie nominowany do nagrody Pulitzera  Glendon Swarthout, tworząc Eskortę.

Mówicie o mnie, że szalona, że szalona!
Mówicie o mnie, ja to samo krzyczę o nas!
I swoim krzykiem przez powietrze drążę drogę,
Po której wszyscy inni iść w milczeniu mogą…
Krzyczę, krzyczę, krzyczę, krzyczę wniebogłosy!

Amerykańscy osadnicy, którzy w XIX wieku wyjeżdżali z całym swoim dobytkiem na zachód, by tam szukać lepszego życia, które zapewnić im miał własny kawałek ziemi i zbudowana własnymi siłami ziemianka, nie mieli łatwo. Choć to chyba za mało powiedziane, ale co więcej można rzec, by nie ubliżyć tym, którzy dzień za dniem borykali się z kapryśną ziemią, biedą i samotnością, a wyjątkowo bezlitosna zima tylko pogłębiała znój, który zwykli nazywać życiem? Jak bardzo możemy utożsamić się z tymi ludźmi; jak wiele jesteśmy w stanie zrozumieć, kiedy otaczają nas bezpieczne ściany, które ktoś za nas wzniósł, kiedy co krok spotykamy sklep z wypchanymi półkami, a żadna zima nie sprawiła, że nie widzieliśmy żywego człowieka – nie licząc domowników – przez całe miesiące? Możemy próbować wyobrażać sobie strach, bezsilność, dumę, upór, by wytrwać i napady zwątpienia, kiedy kolejny raz ziemia więcej zabierała, niż dawała. Nie jesteśmy jednak w stanie zrobić nic więcej. Na szczęście w tym momencie na scenę wkracza Glendon Swarthout z całym zasobem niewidzialnych detali, które choć minimalnie pozwolą czytelnikowi zrozumieć i poczuć.

Na zachodzie zima okazała się cięższa, niż mogli przypuszczać najbardziej pesymistyczni osadnicy. Zabrała nie tylko żywność niezbędną do przetrwania, nie tylko niewinne, dopiero rozwijające się życia, nie tylko nadzieję na, nawet nie lepsze, lecz jakiekolwiek jutro. Zima zabrała ze sobą również zdrowie psychiczne czterech kobiet, które do tej pory dzielnie trwały przy swoich mężach, dbając o dom i rodzinę, robiąc wszystko, by teraźniejszość była przynajmniej znośna. Nie pomaga również fakt, że w okolicy brakuje profesjonalnego lekarza, nie mówiąc już o takim, który zajmowałby się chorobami trawiącymi nie ciało, lecz umysł. Sytuację  próbuje ratować pastor, który z podobnym przypadkiem musiał zmierzyć się rok wcześniej. Postanawia więc to samo, co zdało egzamin poprzednio – proponuje mężom owładniętych obłędem kobiet, aby zgodzili się oni na to, by wyprawić kobiety na wschód, gdzie najpierw zaopiekuje się nimi żona tamtejszego pastora, a później trafią one do swoich rodzin lub szpitali psychiatrycznych. Mężczyźni przyjmują postanowienie pastora – jedni z ulgą, drudzy z żalem, ale jednocześnie przeświadczeniem, że to jedyne, co może im w zaistniałej sytuacji pomóc – lecz nadal pozostaje kwestia eskorty, która bezpiecznie dowiozłaby kobiety na miejsce. I oto Eskorta  przedstawia czytelnikowi paradoks, który fantastycznie uwydatnia to, jak łatwo pomylić odporność psychiczną z odwagą. Jak łatwo postawnego, ogorzałego mężczyznę w sile wieku utożsamić z postawą, w której tchórzostwo nie znalazłoby dla siebie domostwa.  Bo oto, kiedy mężczyźni rękami i nogami bronią się przed niebezpieczną, trudną i uciążliwą wyprawą, postanawia jej sprostać samotna kobieta.

Mary Bee Caddy to około czterdziestoletnia stara panna, która niegdyś była nauczycielką. W wyniku splotu pewnych wydarzeń zrezygnowała z pracy w szkole i osiedliła w okolicy, w której później kobiety zaczęły tracić zmysły. Samotnie prowadzi gospodarstwo, które w porównaniu z sąsiednimi jest dużo wygodniejsze i – o ile można w ogóle zaryzykować takie stwierdzenie – luksusowe. Żyje z dnia na dzień, starając się, aby jej istnienie nikomu nie zawadzało, a w miarę możliwości stara się nawet pomóc. Jak na kobietę żyjącą na zachodzie bez mężczyzny jest niezwykle zaradna i odważna. Przy czym pamiętać należy, że odwaga nie jest brakiem strachu. Bo Mary Bee Caddy boi się wielu rzeczy, owszem, ale strach swój przezwycięża, kiedy okoliczności tego wymagają. Jest dziarska, a język jej nie zawsze jest przykładem delikatności, przypisywanej często kobietom, o jakiej zazwyczaj marzą mężczyźni u swojej wybranki. Ktoś może powiedzieć, że Mary ma żmiję w ustach, ale czyż sam w tym momencie takiej nie wyhoduje sobie w jamie ustnej?

Kiedy do kobiety zaczyna docierać, na co się porwała, na jaką wyprawę zdecydowała – trafia się okazja, by pozyskać pomocnika. Była nauczycielka musi postanowić, co będzie większym ryzykiem – samotna wyprawa z czwórką oszalałych kobiet przez niebezpieczne, nieznane rejony, czy podróż z człowiekiem o opinii, którą nie sposób nawet podetrzeć sobie tyłka. W ten sposób, w okolicznościach iście westernowskich i dramatycznych, kobieta zyskuje towarzysza, którego niemal przez całą drogę będzie przeklinać. I tak przedziwna para podróżników, z jeszcze dziwniejszym i równie tragicznym transportem, rusza na wyprawę, z której przy niesprzyjających okolicznościach – z czego oboje zdają sobie sprawę – mogą już nie powrócić. Natomiast pisarz raz na jakiś czas daje odetchnąć swojemu czytelnikowi od trudów podróży, których współcześnie – przyzwyczajeni do samolotów, samochodów i innych wygód – nie jesteśmy sobie w stanie wyimaginować i rysuje przed nim kolejno historie kobiet zdanych na łaskę Mary Bee Caddy i jej towarzysza. Jedną z tych historii już znamy, bo to od niej zaczyna się Eskorta, jednak w miarę poznawania kolejnych, nie jesteśmy w stanie żadnej z nich odmówić pierwszeństwa w wyścigu po nasze współczucie.

Eskorta, wbrew pozorom, które stwarza przystępny styl, charakterne postaci i ostry, nie owijający w bawełnę język, nie jest powieścią łatwą. Jej lektura jest przyjemna, ale jest to ten rodzaj przyjemności, który odczuwamy, kiedy czytana historia wzbudza w nas wiele emocji i której echo odbija się jeszcze długo od ścian naszej głowy. Warto nadmienić, że Swarthout materiały do książki – która liczy sobie niecałe trzysta stron – zbierał przez lata, a sam proces powstawania Eskorty jego syn określa na osiem lat. To naprawdę wiele, jak na niedługą historię jednej wyprawy. Jednak rzetelne przygotowanie pisarza widać na każdym kroku lektury. Szczegóły dotyczące umeblowania, sposobu budowania ziemianek, a także historie, z których wiele ma swoje źródło w starych, zapomnianych od dawna listach, książkach i dokumentach, dały efekt, o jaki niewątpliwie autorowi chodziło – efekt autentyczności i wyprawy wehikułem czasu. Swarthout świetnie operuje nie tylko wyobraźnią czytelnika, ale także jego emocjami – usypia go i uspokaja, by nagle zbudzić go z wielkim hukiem, wywołując u niego niedowierzanie, a być może nawet dezorientację. Niemal, od razu wyczuwamy, że Eskorta to dzieło doświadczonego pisarza, który dobrze wie, co i dlaczego chce swoją powieścią przekazać. Widać również, że znając czytelnika lepiej, niż czytelnik zna jego, porusza się po jego wyobrażeniach o powieści i bez niemal żadnego wysiłku rozciera je w palcach, by po chwili zdmuchnąć i pozbyć się ich raz na zawsze.

Eskorta otrzymała swój finalny kształt i rozmiar w 1988 roku, czyli dwadzieścia siedem lat temu. Co sprawia, że jej wydźwięk przez tyle lat się nie zmienił, a losy bohaterów w równym stopniu chwytają za serce, co wydają się tak nieprawdopodobne i odległe? O takim odbiorze powieści decyduje oczywiście fakt, że mówi o wydarzeniach i czasach, które miały miejsce długo przed jej powstaniem. Zresztą, czy tragiczny los człowieczy może się kiedykolwiek przeterminować? Czy samotność, zwątpienie, zimno, strach i niewyobrażalna rozpacz, ale także odwaga, współodczuwanie i chęć pomocy mogą w którymkolwiek momencie historii stracić całkowicie swoje znaczenie? Eskorta to w ogromnej mierze hołd dla kobiet, które znosiły trudy osadniczego życia na zachodzie na równi ze swoimi mężami. Z tym że one musiały jeszcze opiekować się dziećmi, przygotowywać strawę i żyć w strachu, czy kolejna zachcianka męża nie pobłogosławi ich dzieckiem, na które od dawna ich nie stać. My, kobiety XXI wieku, nie zrozumiemy w pełni, jakie życie wiodły tamte osadniczki. Ale i bez pełnego zrozumienia będziemy je podziwiać i żałować ich, współczuć im i kłaniać się przed tym, co zdołały osiągnąć. O nich często się zapomina, ale – jak niejednokrotnie już mogliśmy się przekonać – historia nie zapomina nigdy. Potrzebny jest jej tylko odpowiedni człowiek w odpowiednim czasie, a tym człowiekiem okazał się dla zapomnianych żon amerykańskich osadników Glendon Swarthout.

Jeśli szaleństwem kończy się odwaga i miłość, jeśli ciężka praca i duma znajdują ujście w obłędzie, jeśli utrata zmysłów jest ceną za trwanie przy boku ukochanej osoby ramię w ramię, nawet w najcięższych chwilach, jeśli wariactwo jest skutkiem nadmiaru uczuć i niezgody na ból i smutek – wtedy mam nadzieję, że dla nas wszystkich jest już za późno na ratunek.

A! Ktoś chwyta, woła – stój!
Lecz wiem, że już nadchodzi czas
Gdy będzie musiał każdy z nas
Uznać ten krzyk, ten krzyk, ten krzyk z mych niemych ust
Za swój!!!*

Znajdziemy w tej powieści także wiele scen, które aż proszą się o sfilmowanie, którego efekty będziemy mogli zresztą ocenić w kinach już 8 sierpnia. W rolę dzielnej, samotnej Mary Bee Caddy wcieliła się Hilary Swank, natomiast jej pomocnika podczas eskorty zagrał Tommy Lee Jones, który jest jednocześnie reżyserem tej adaptacji. Czy uda mu się odtworzyć niesamowity klimat, jaki stworzył w swej powieści Swarthout? Czy – co jeszcze bardziej ciekawi – odtwórcy dwóch głównych ról uniosą ciężar tak charakterystycznych bohaterów, od których w ogromnej mierze zależy sukces filmu, podobnie jak w powieści zależy od nich wynik wyprawy? Wkrótce będziemy się mogli o tym przekonać.

*Jacek Kaczmarski: Krzyk

Fot.: Wydawnictwo Czarne

 

Eskorta

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *