Antropotamy Nihilu

Palce lizać! – Lupano, Andréae – „Azymut – 3 – Antropotamy Nihilu” [recenzja]

Trzeci tom fantastycznego cyklu Azymut nie zwalnia tempa ani na chwilę i oto kolejny raz wsiąkamy w przepiękną, na poły baśniową, a na poły egzystencjalno-filozoficzną opowieść o ludziach, nieubłaganie upływającym czasie, dążeniu do nieśmiertelności, starości i nieziemskich miejscach, stworzeniach i ludach, których już teraz wiem, że będzie mi brakowało, kiedy ta przygoda dobiegnie końca. Antropotamy Nihilu niczym (a na pewno nie poziomem!) nie odbiegają od dwóch poprzednich tomów – bawią, intrygują, skłaniają do przemyśleń i przede wszystkim wciągają w zupełnie nowy, kolorowy świat, w którym czytelnik po prostu się zatraca.

Na początek przypomnijmy sobie, w jakim miejscu i w jakich nastrojach pozostawiliśmy naszych bohaterów, kończąc tom drugi, pod chwytliwym tytułem Niech piękna zdycha. Królowa Eteru, czyli matka Mani Ganzy ruszyła w pogoń za swoją krnąbrną i – niech to szlag! – młodą córką, którą za wszelką cenę pragnie zgładzić, przepełniona nienawiścią i zazdrością. Zaś ta blondwłosa, biuściasta bogini, dla której głowę tracą największe… głowy tego świata, dokonała okrutnej transakcji, której konsekwencje nie mają szans przejść bez echa, tak dla niej samej, jak i dla całego świata. Hrabia de La Pérue odfrunął gdzieś na swoim mechanicznym, skrzydlatym bóstwie i póki co nie wiadomo za cholerę, jak potoczy się jego wątek, który dzięki temu zapowiada się niezwykle interesująco. Łowca Orestes spotkał dawną ukochaną, a Bieguś doznał bolesnego miłosnego zawodu. Arystydes Brelokint i Arystydes Brelokint Junior odpłynęli ku nieznanym i raczej (sądząc po ilości strzał skierowanych w ich kierunku) nieprzyjaznym wodom. Jakie konsekwencje będą miały ich poczynania? Co tak naprawdę wydarzyło się w banku czasu? Jaką cenę zapłaciła Mania za swoją młodość i nieprzemijającą urodę? Antropotamy Nihilu śpieszą z odpowiedzią.

Trzeci tom Azymutu aż kipi od niepokoju i atmosfery buntu, jakie ogarniają kolejne krainy. Czytelnik zostaje wrzucony w sam środek rozjuszonego do granic możliwości Tycistanu, w którym rewolucjonistyczne nastroje sięgają zenitu, a dla Tycistańczyków to naprawdę nie byle co. Maluczcy ciałem pragną stać się wielkim narodem, uwolnionym spod jarzma, wielkim duchem i wielkim… stanem. Natomiast piaskowa, iście rubensowska kobieta, ukochana Orestesa, zwołuje swoich przyjaciół, którzy okazują się nie być zwykłymi znajomymi, lecz członkami Rady Pierwotnych. Kobieta przekazuje im niepokojące wieści ze świata ludzi, do których przyczyniła się wyprawa Mani Ganzy do banku czasu, i proponuje pomóc narodowi ludzkiemu. Niestety, Pierwotni są uprzedzeni do ludzi i chociaż nie zostaje to powiedziane wprost, można domyślać się z półsłówek, że dokonali oni nie lada krzywdy nie swoim światom, a odwrócenie się Pierwotnych w chwili potrzeby jest swego rodzaju karmą i karą za dotychczasowe zachowanie ludzi.

Akcja się zagęszcza, a wojna i idąca z nią w parze tragedia wydają się być wyłącznie kwestią czasu. Piękna Mania Ganza za stulecia swojej młodości przehandlowała bowiem tysiące istnień. Baron Smutek zaciera oczywiście ręce, ciesząc się na hektolitry swojego eliksiru młodości płynącego z jęków rozpaczy i płaczu. Czym wobec tego Mania różni się od barona? W ostatecznym rozrachunku obydwoje karmią się tym samym – cudzą śmiercią, przerażeniem, bólem. Kobieta popada jednak w depresję i odrętwienie, choć dokonała transakcji, jest świadoma swojego egoistycznego i straszliwego wyboru, którego szybko zdaje się żałować. Czy jednak to, co wydarzyło się w banku czasu, można cofnąć? Czy jest jakikolwiek sposób, by uratować życia tysiącom ludzi? Zwłaszcza że osoba, która jest za to wszystko odpowiedzialna, trafia do miejsca, z którego niełatwo będzie się jej wydostać, a nawet gdyby, to na zewnątrz czyha na nią niejedno zagrożenie. Wszystkie nowe wydarzenia i występy nowych bohaterów to oczywiście kolejne okazje do tego, aby podziwiać żywiołową, choć wysublimowaną pracę Jeana-Baptiste Andréae. Używając stonowanych kolorów, rysownik zachowuje jednocześnie ich świeżość i intensywność. Oszczędne konturowanie nadal działa wyłącznie na korzyść opowieści, a kolejne krajobrazy – pustynne i wodne, pełne suchego, niemal chrzęszczącego pod palcami piasku i soczystej zieleni sąsiadującej z chlupoczącą, ukrywającą jakąś tajemnicę, chłodną wodą – to już czysta przyjemność. Nie moglibyśmy wyobrazić sobie tego lepiej.

Antropotamy Nihilu to kontynuacja fascynującej wędrówki nie tylko w głąb barwnego i zachwycającego wyobraźnią jego twórców świata, ale także w istny gąszcz ludzkich lęków, odwiecznych rozważań, gdybań i ponadczasowych, egzystencjalnych rozterek. Wraz z lekturą kolejnych tomów komiksu nie tylko nie ma czasu ani szans na nudę, ale także na miałkie treści czy nijakie, banalne i pseudometafizyczne wywody. Już przy Poszukiwaczach zaginionego czasu widać było, że scenarzysta Wilfrid Lupano ma pomysł, który jest w równym stopniu rozbudowany i zaskakujący rozmachem (zarówno pod kątem fabularnym, jak i pod kątem postaci), co sprecyzowany i mający swoje ramy i koncept. W Azymucie nie ma miejsca na pomyłki, fabularne potknięcia czy utknięcie fabuły w miejscu. Ta opowieść jest o czymś i jest dopracowana w każdym szczególe, w dodatku widać to na każdej stronie, w każdym kadrze. Mało tego – wyjściowy pomysł cyklu, czyli poszukiwanie sposobu na nieśmiertelność, strach przed zniknięciem ze znanego nam świata i starzeniem się, nie jest ani czymś nowym, ani rzadko poruszanym w literaturze i sztuce w ogóle. Natomiast Lupano i Andréae nie wpadają w pułapkę powtarzalności, nudy, schematyczności czy tandety. Z ogólnie znanych motywów i lęków tworzą coś niepowtarzalnego i wyjątkowego, co na długo pozostaje w pamięci. I choć w tym tomie po raz pierwszy tak naprawdę w wątpliwość zostaje poddana sama idea nieśmiertelności, jej sens i bytowanie na dłuższą metę (cudowne Antropotamy!), to nie uświadczymy ani przez chwilę odstraszającego moralizatorstwa.

Muszę też wspomnieć o czymś, o czym nie napomknęłam, recenzując poprzednie tomy. Chciałabym uparcie twierdzić, że specjalnie czekałam na Antropotamy Nihilu, ale z szacunku dla bohaterów komiksu nie skłamię i powiem, że po prostu każdorazowo wylatywało mi to z głowy w ferworze pisania i zachwycania się kolejnymi składowymi komiksu. Bardzo ważnym i świetnie zrealizowanym elementem całego cyklu jest humor! Wcześniej wspominałam o ważnych, filozoficznych rozważaniach, o nastroju grozy i mroku, a teraz wyskakuję z humorem… pomyślicie pewnie, że coś ze mną nie tak, ale Azymut ma  w sobie to wszystko, i to każdego takie ilości, że składają się one w idealnie skrojoną całość. Wszystko tu pasuje, wszystko się dopełnia i ze sobą łączy – niczym koperek z ziemniakami, jak zapewne pomyślałby król Ireneusz Wielkoduszny (tak paskudnie biedaka oszukano!). Już sam motyw z zagubionym biegunem północnym – który zresztą ciągnie się do tej pory – jest przedni, a to dopiero wierzchołek góry lodowej. Idea Tycistanu, kochliwość Biegusia, niektóre wypowiedzi bohaterów, a nawet całe sceny – Azymut aż kipi od doskonałego humoru (momentami nawet ciut perwersyjnego, żeby wspomnieć chociażby tęskne westchnienie piaskowej damy skierowane do Orestesa: Galopowałeś między moimi wydmami…). We wszystkim tym jednak króluje umiar, takt i wyczucie, scenarzysta nie przekracza żadnej linii, odpowiednio balansując na granicy powagi i śmiechu.

Samo wydanie, podobnie jak Poszukiwacze zaginionego czasuNiech piękna zdycha, jest przepiękne – pełne barw, a do tego wydane tak, że od razu nasuwa na myśl komiksową elitę. O formacie i wszystkich tych aspektach pisałam już przy okazji recenzowania dwóch poprzednich tomów, nie będę się więc powtarzać. Tradycyjnie jednak muszę wspomnieć o fragmentach wyrwanych z Encyklopedii Chronoskrzydłych autorstwa Arystydesa Brelokinta, które równie tradycyjnie poznajemy dzięki wewnętrznej stronie okładki i – jeszcze bardziej tradycyjnie – zachwycają one zarówno wyglądem, jak i pomysłowym – i mistycznym, i humorystycznym – podejściem. Tym razem nasza wiedza o tych stworzeniach zostaje wzbogacona o dwa gatunki: Dywan jednogarbny (przedstawiciel owadów chronoskrzydłych) i Ibis repetita  (oczywiście ptak). Ten pierwszy spełni zresztą niebagatelną rolę w trzecim tomie, a jego opis jest naprawdę powalający. Dywan jednogarbny jest bowiem kokonem, w którym przepoczwarzała się przez trzydzieści siedem lat gąsienica pustynna Rectangula texo. Wierzcie lub nie, ale niepotrzebny już kokon dostępuje łaski życia i przebywa świat jako osobny byt! Fascynujące, prawa? Ale Ibis repetita jest równie niesamowity, posłuchajcie:

Kiedy ląduje na ziemi na otwartym terenie, aby się pożywić, co dwie sekundy tworzy kolejną mentalną projekcję holograficzną siebie samego, która odtwarza w pętli ostatnie jego ruchy. W efekcie zostaje błyskawicznie otoczony przez całą kolonię fikcyjnych ibisów z ektoplazmy, których zadaniem jest zwieść ewentualne drapieżniki.

Antropotamy Nihilu podtrzymując tradycję poprzednich tomów, stają się czymś więcej niż króliczą norą, czymś więcej niż baśniowym lustrem, czymś więcej niż zwykłą podróżą w nieznane krainy. To prawdziwy świstoklik, po złapaniu którego nie ma już odwrotu – na dobre lądujemy w zupełnie innym świecie, wirując wśród kadrów, śmiejąc się z żartów, dumając nad zagadnieniem czasu i zapominając o świecie, który zostawiliśmy hen, za sobą. Nie odwracamy się aż do ostatniej strony, bo i po co? Delektujemy się, zatapiamy, zapiaszczamy w kolejnych stronach. Pochłaniamy te komiksy i w końcu syci, choć jakimś cudem wciąż nienasyceni, odkładamy na półkę, oblizując się. Po prostu palce lizać.

Fot.: Wydawnictwo Komiksowe

[buybox-widget category=”book” ean=”9788364638404″]

Antropotamy Nihilu

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *