Dom z liści

Warstwy strachu – Mark Z. Danielewski – „Dom z liści” [recenzja]

Dom z liści Marka Z. Danielewskiego to książka niezwykła, bawiąca się z czytelnikiem i nieustannie podważająca jego wiarę w prawdziwość przedstawianych zdarzeń. Na pewno nie jest to powieść łatwa i przyjemna w odbiorze, miejscami wywołuje niepokój, czasem śmiech, ale uczuciem najczęściej towarzyszącym lekturze Domu z liści jest zdecydowanie zdumienie. Danielewski bawi się formą, niejednokrotnie wprawiając w osłupienie i każąc nam obracać książkę na wszystkie strony, zatapiając się przy tym w niezliczone dygresje (tylko z pozoru niemające wiele wspólnego z fabułą) i gigantyczne przypisy, które czasami odsyłają nas do obszernych dodatków znajdujących się na końcu książki (pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się używać dwóch zakładek w tym samym czasie). Wszystko to składa się na jedną z najbardziej oryginalnych i najdziwniejszych powieści, jaką czytałem.

Książka skonstruowana jest na zasadzie rosyjskiej matrioszki – główna oś fabuły, tak zwana Relacja Navidsona, to tekstowy opis filmu dokumentalnego (w którego prawdziwość jednak nie wszyscy wierzą), przedstawiającego nagrania z domu Willa Navidsona, światowej sławy fotoreportera, który najwyraźniej zamieszkał w przedsionku piekła. Sama treść filmu otoczona jest ogromną ilością przypisów, wywiadów z osobami związanymi z Navidsonem i jego domem oraz niezliczoną ilością prac naukowych poświęconych temu zagadnieniu. Wszystko to, o czym teraz napisałem, to tak naprawdę treść zapisków prowadzonych (z pomocą innych osób) przez niewidomego staruszka Zampanò, który pewnego dnia umiera (prawdopodobnie) ze starości. Owe zapiski, składające się na powieść Dom z liści, znajduje młody chłopak, tytułujący się pseudonimem Johnny Wagabunda, który postanawia wydać spuściznę Zampanò, opatrzając ją wcześniej własnymi przypisami. Mamy więc cztery poziomy – Relację Navidsona, związane z nią opracowania i dodatki, wszystko to w książce Zampanò, spisanej i skomentowanej przez Johnny’ego. A jakby tego było mało, z pierwszych stron dowiadujemy się, że jest to wydanie drugie Domu z liści, co jeszcze bardziej kołuje czytelnika (notatki i przypisy od Wydawcy stanowią jeszcze jedną warstwę tej powieści).

Fabuła Relacji Navidsona sama w sobie stanowi świetny horror, budujący niesamowity klimat i napięcie, a dodając do tego całą tę otoczkę kilku warstw opowieści, otrzymujemy coś naprawdę niezwykłego. Okazuje się bowiem, że reporter wojenny, pragnący w końcu osiąść w spokoju i zająć się relacjami z własną rodziną, trafia do domu, gdzie znikąd pojawia się przejście prowadzące w głąb mrocznych korytarzy, które w żaden sposób nie mogłyby istnieć wewnątrz tej budowli. Budzi to w Navidsonie pragnienie eksploracji i zbadania tajemniczej przestrzeni, lecz im głębiej się zapuszcza, tym dłuższe robią się korytarze, zaczynają się mnożyć zakręty, pojawiają się olbrzymie sale, a przejścia i drzwi, przez które dopiero co przeszedł, niepostrzeżenie zmieniają swoje położenie albo całkiem znikają. Temat jest na tyle ogromny, że wkrótce Navidson kompletuje profesjonalną ekipę badaczy i eksploratorów, którzy mają zapuścić się tak głęboko wewnątrz domu, jak tylko zdołają. Raczej nie będzie niespodzianką, jeśli powiem Wam, że to nie może skończyć się dobrze.

To właśnie ta część Domu z liści jest najciekawsza, więc liczne dygresje potrafią czasem wywołać lekką frustrację. Chciałoby się bowiem poznać dalszy przebiegu akcji wewnątrz mrocznego labiryntu, a tymczasem Danielewski słowami Zampanò zabiera nas w zawiłe uliczki komentarzy i przypisów, zgłębiając kolejne psychologiczne bądź mitologiczne aspekty dotyczące samego Navidsona, jego żony Karen czy zjawisk zachodzących w ich domu (jak chociażby fragment, w którym przez kilka stron poznajemy pochodzenie słowa echo wraz z jego mitologicznym wyjaśnieniem). Nie mówiąc już o jeszcze liczniejszych i mających jeszcze mniej wspólnego z Navidsonem historii snutych w przypisach przez Johnny’ego Wagabundę, który również przez kilka, a nawet kilkanaście stron potrafi opowiadać o swoich seksualnych ekscesach. Jednak te historie wewnątrz historii mają swój urok i siłę, z pozoru bowiem nie łącząc się, tak naprawdę ukazują nam historię trzech głównych bohaterów, którzy warstwowo piszą o sobie (Navidson, o którym pisze Zampanò, o którym pisze Johnny). Wszystkich wiąże jednak stopniowe pogrążanie się w mroku, zarówno tym dosłownym, jak i metaforycznym, ogarniającym ich dusze.

Abstrahując jednak od samej fabuły i jej warstw, niesamowicie oryginalnym i stanowiącym główną siłę Domu z liści aspektem jest jego wizualny sposób przedstawiania akcji. Danielewski stosuje coś, co można by nazwać dynamiczną treścią, zmieniającą się w zależności od przedstawianych wydarzeń (podobnie jak zmienia się dom Navidsona). W momencie, kiedy wydaje się, że ilość dygresji nas przytłoczy (o czym wspomina nawet Johnny), tekst na stronach zbija się w dwie albo nawet i trzy szpalty, wciskając dodatkowo między nie przypisy odwrócone o sto osiemdziesiąt stopni lub umieszczone w ramce, czasem nawet w lustrzanym odbiciu (!). Wszystko to potęguje dezorientację czytelnika i przygniata go swoją treścią, dzięki czemu czujemy ogrom materiału, z którym musiał zmierzyć się Johnny, przepisując zapiski niewidomego staruszka. Jednym z moich ulubionych fragmentów jest przypis, w którym Zampanò postanawia wymienić źródła inspiracji fotograficznych i kolejne nazwiska ciągną się przez bite cztery strony.

Innym przykładem dynamicznej treści jest eksploracja domu Navidsona, gdzie tekst zmienia się razem z przepełnionym ciemnością i pustką labiryntem. Kiedy korytarz się zwęża, zwężają się także akapity, z kolejnymi stronami zmniejszając się do zaledwie kilku linijek o szerokości dwóch centymetrów. Kiedy podłoga domu zaczyna opadać pod niewielkim kątem, przekrzywia się także tekst, a kiedy akcja rusza w zastraszającym tempie, dla podkreślenia dynamizmu dostajemy po zaledwie jednym słowie na stronę. Ten niezwykły sposób prowadzenia narracji wywołuje w czytelniku odczucie obcowania z czymś niecodziennym. Sam łapałem się na tym, że w momencie, gdy musiałem po raz kolejny odwrócić książkę do góry nogami albo zacząć czytać wspak, wyrywało mi się z ust wysoce niecenzuralne słowo (oczywiście w kontekście zachwytu).

Nie wiem, czy Dom z liści jest książką dla każdego. Wydaje mi się, że nie. Niektórych może zrazić zastraszająca ilość dygresji, lecz zapewniam, że warto dać się pochłonąć temu niezwykłemu tytułowi i nie czytać po łebkach, w tej powieści bowiem każde słowo ma znaczenie. Warto też delektować się niektórymi fragmentami, jeśli bowiem dacie się ponieść Relacji Navidsona i nie będziecie za szybko kartkować niemal pustych stron, czeka Was niezapomniane przeżycie i niesamowity klimat, który towarzyszy książce Danielewskiego. Dla mnie jest to zdecydowanie jeden z najlepszych tytułów wydanych w tym roku (a zdecydowanie najdziwniejszy), a może nawet jedna z najlepszych powieści przeczytanych przeze mnie w ogóle. I nie zdziwiłbym się, gdyby literka „Z” w inicjale autora oznaczała Zampanò.

Fot.: Wydawnictwo MAG

Dom z liści

Write a Review

Opublikowane przez

Michał Bębenek

Dziecko lat 80. Wychowany na komiksach Marvela, horrorach i kinie klasy B, które jest tak złe, że aż dobre. Aktualnie wiekowy student WoFiKi. Odpowiedzialny za sprawy techniczne związane z Głosem Kultury.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *