Seksmisja na miarę kamienicy – Karine Lambert – „Dom bez mężczyzn” [recenzja]

Ileż to razy rzesze kobiet od wieków przyrzekały sobie, że wyrzekną się mężczyzn, oszczędzając sobie tym samym kłopotów, przykrości, bólu złamanego serca i zmarnowanych dni, miesięcy czy nawet lat. Zazwyczaj kończyło się fiaskiem, a literatura i film pokazują, że wystarczy po prostu spotkać „tego jedynego”. Czy w Domu bez mężczyzn Karine Lambert wielkie wyrzeczenie, na jakie decyduje się pięć kobiet, sprowadza się do tego samego?

Pamiętamy przecież, jak skończyło się to chociażby w Ślubach panieńskich Fredry, w których mocne, wypowiedziane z całego serca przyrzeczenie Klary i Anieli –

Przyrzekam na kobiety stałość niewzruszoną
Nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną

– okazało się tak ulotne i nietrwałe, jak w chwili wypowiadania gorące i szczere. Zobaczmy jednak, co się wydarzyło u Karine Lambert w Domu bez mężczyzn.

W tej króciutkiej, liczącej sobie ledwie 200 stron historii, poznajemy główne bohaterki w chwili, w której żegnają się (lecz nie na zawsze!) ze swoją przyjaciółką i lokatorką. Carla leci w podróż do Bombaju, a jej miejsce w pięknej, przytulnej kamienicy zająć ma młoda, atrakcyjna Juliette. Kobiecie podoba się zarówno nowe lokum, jak i lokatorki, bo choć każda jest inna, to wszystkie są serdeczne, życzliwe i ciepłe, a kamienica szybko zamienia się w wymarzone miejsce do pogaduszek z nowymi przyjaciółkami. Nawet wiek jest tu bez znaczenia i choć trzydziestoletnia Juliette jest najmłodsza, a najstarsza z nich najlepsze lata ma już za sobą – kobiety świetnie się dogadują, spędzają ze sobą sobotnie poranki i leniwe niedziele. Wszystko byłoby zatem wspaniale, gdyby nie jeden szczegół. Casa Celestina, jak nazywają swoją kamienicę kobiety, rządzi się swoimi, twardymi prawami. A podstawową jej zasadą, nienaruszalną i bezwzględnie przestrzeganą od lat jest absolutny zakaz wstępu mężczyznom. Jedynym osobnikiem odmiennej płci, akceptowanym przez kobiety w ich samotni, jest Jean-Pierre, który jest – a jakże! – kotem.

Wszystkie mieszkanki Casa Celestina (poza Juliette, która próbuje jakoś przełknąć ten brak męskości w starych murach) zostały oczywiście przez Karine Lambert obdarzone ważnymi powodami, które sprawiły, że kobiety zraziły się do mężczyzn. Aby czytelnik mógł je zrozumieć, współczuć im i jednocześnie kibicować na drodze ku wyjściu z mroku, zostają mu te powody oczywiście przedstawione. I tak Simone okazuje się być kobietą głęboko skrzywdzoną przez mężczyznę, który zamiast sprawować rolę ojca dla ich dziecka, wolał zabawiać się z młodą Angielką; Giuseppina miała okropnego ojca i równie wstrętnych braci, którzy nie tylko zmusili ją do małżeństwa, ale później pozbawili jeszcze możliwości przebywania z córką zrodzoną z tego (rzecz jasna beznadziejnego i brutalnego) związku; Rosalie wiodła życie jak z obrazka, ale wszystko zepsuł jej wieloletni partner, który wyszedł z domu, by przez następne lata kobieta musiała zadowolić się jedynie oschłymi pocztówkami. No i jest jeszcze Królowa! Nie możemy zapomnieć o jej osobie, to ona spaja bowiem wszystkie lokatorki, łączy ich żal i poczucie odrzucenia w jedną, wielką, niezasklepioną i ropiejącą ranę. Królowa to starsza kobieta, niegdyś sławna i uwielbiana przez mężczyzn primabalerina. Czym zranili okrutni brutale przywódczynię i właścicielkę Casa Celestina? No cóż, w zasadzie niczym, bo to ona odrzucała ich względy; rozpalała płomień, wykorzystując swoje niepodważalne wdzięki, urodę i sławę, by po chwili cieszyć się już adoracją innego. Jednak nawet Królowe się starzeją, a starość nie ma już czym uwodzić. I tak dochodzimy do momentu, w którym przepełniona goryczą Królowa rządzi życiem czterech kobiet, które odrzuciły swoje szanse na miłość.

Juliette, nowa lokatorka, również musi mieć jakieś niemiłe wspomnienia, które naznaczają ją na resztę życia. Kobieta do tej pory nie może poradzić sobie z tym, że była dla swoich rodziców niezauważalna, nieobecna i nieważna. Juliette jednak nie przeszkadza to w tym, aby aktywnie szukać szczęścia w ramionach mężczyzny, a to, że nie może do kamienicy przyprowadzić żadnego z tych złych, brutalnych, zdradzających i myślących tylko o seksie osobników nie znaczy przecież, że nie może z takowym spotkać się poza nieprzystępnymi dla drani murami. I jak to w tego typu historiach bywa, zapał, młodość, odwaga i pragnienie miłości Juliette sprawiają, że dom bez mężczyzn zaczyna chwiać się w posadach…

Dom bez mężczyzn to powieściowy debiut Karine Lambert i to się niestety czuje. Autorka przystąpiła do ożywienia swojego literackiego pomysłu jakby naprędce; obdarzając bohaterki tragicznymi życiorysami, zarysowuje ledwie ich charakter i losy, a to w przypadku historii, w której doznane wcześniej urazy mają niezwykłe znaczenie –  stanowczo za mało. Również styl, w jakim napisany został Dom bez mężczyzn pozostawia wiele do życzenia. Mało plastyczny, suchy i dziwnie sztywny sprawia, że te 200 stron, które w innym przypadku byłyby jedynie przystawką dla głodnego czytelnika, czyta się długo i topornie. Piękna stara kamienica, pokój Królowej i – jak jedynie można się domyślać po ledwie zarysowanych charakterach bohaterek – wystrój reszty mieszkań mogłyby stanowić fantastyczne, barwne tło dla tej powieści, w której na pewno drzemie potencjał, jednak zmarnowany został na historię koniec końców przeciętną, niedopracowaną i momentami irytującą.

Karine Lambert można oddać jedynie to, że – mając pod ręką mnóstwo łatwych, szablonowych rozwiązań, których czytelnik obeznany z tego typu literaturą wręcz oczekuje – nie idzie na łatwiznę i tworzy własne rozwiązania, może niekoniecznie rewelacyjne, ale przynajmniej nie wtórne. Na plus powieści można zaliczyć także zakończenie, które w zasadzie jest jedynie zarysem nowego życia, w jakie po ostatniej stronie wkroczą bohaterki. Lambert ustrzegła się więc przed cukierkowym zakończeniem – i całe szczęście.

Dom bez mężczyzn nie powala swojego czytelnika na kolana. Biedne, zdradzone i rozgoryczone w kwestii miłości kobiety nie wzbudzają ani sympatii, ani współczucia u czytelnika. Wręcz przeciwnie – ich zaciętość i upór wydają się śmieszne, a odrzucenie mężczyzn po jednym zgniłym związku, dziecinne. Casa Celestina może i zachęca do odwiedzin za sprawą herbat, które parzy jedna z bohaterek (niestety, nie pamiętam, która – opisane zostały tak krótko i chaotycznie, że cały czas mi się myliły), mruczącego kota czy wystawnych kolacji urządzanych cyklicznie przez Królową. Ja jednak do tego ula, w którym produkuje się nienawiść do mężczyzn, do tego mrowiska, które tak łatwo rozdeptać – nie wrócę. Może dłuższa forma i rozbudowane losy bohaterek uratowałyby tę powieść, nie jestem pewna. Wiem jednak, że Dom bez mężczyzn jest po prostu nie dla mnie. Ten bez kursywy bądź cudzysłowu również.

Fot.: Prószyński i S-ka

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *