disney+

Disney+ po roku w Polsce. Czy warto?

Coraz śmielej rozmnażające się platformy streamingowe to z jednej strony fantastyczna sprawa, która daje niemalże nieograniczony wybór, jeśli chodzi o seriale, filmy, programy, dokumenty. Czasy, kiedy czekało się na najnowszy odcinek ulubionego serialu w telewizji, odeszły w zapomnienie, podobnie jak nie do końca legalne pobieranie kolejnych odcinków z różnych podejrzanych stron, a potem gimnastykowanie się z dopasowaniem napisów, czego nierzadko efektem była ostateczna rezygnacja i przymusowe postanowienie pilniejszej nauki angielskiego. To wszystko już za nami. Świat serial, filmowych hitów, coraz wymyślniejszych reality show stoi takim otworem, że łatwo wpaść do niego i totalnie zagubić się w czasie i przestrzeni. No właśnie –  i tu pojawia się ta druga strona, to ale, które zawsze się gdzieś czai. Jak odnaleźć się w tak ogromnym wyborze nie tylko tytułów, ale właśnie również platform? Nie da się ukryć, że opłacanie wszystkich dostępnych przerasta finansowe możliwości przeciętnego człowieka. Owszem, mamy gigantyczny wybór, ale czy z niego w ogóle skorzystamy? Prędzej czy później (zazwyczaj, kiedy wygasną darmowe, próbne subskrypcje lub gdy anulowane zostaje współdzielenie kont) przychodzi czas, kiedy trzeba zrobić rachunek sumienia i zastanowić się, z których platform faktycznie korzystamy, które oferują nam coś, za co nie żal nam płacić  i pożegnać się z tymi, z których korzystamy sporadycznie lub (co również się zdarza) wcale. A ponieważ właśnie w czerwcu mija rok, od kiedy platforma Disney+ wystartowała w Polsce  –  myślę, że warto pochylić się nad jej ofertą i zastanowić głośno, jak po tych 12 miesiącach można ją ocenić i czy warto odnawiać subskrypcję.

Pamiętam, że czekałam na pojawienie się w Polsce Dinsey+ z wypiekami na twarzy z dwóch powodów. Po pierwsze każda taka kolejna oferta to nowe przygody, nowe opowieści i zupełnie nowe emocje, a po drugie  –  cieszyłam się, że będę miała nieograniczony dostęp do wszystkich Disneyowskich animacji, zarówno tych starych, klasycznych, jak i tych nowszych. Było to dla mnie ważne, ponieważ już zacierałam ręce na myśl o wspólnym oglądaniu z córką (która dopiero wkracza w ten świat) tych bajek, na których sama się wychowałam, które wspominam z ogromnym sentymentem, jak również poznawaniu razem z nią nowych animowanych opowieści.

Pod tym względem platforma Disney+ nie ma sobie równych. Znajdziemy tu wszystkie animacje, które dla mnie, urodzonej pod koniec lat 80., są powrotem do dzieciństwa. Takie tytuły jak Mała syrenka, Piękna i Bestia, Kopciuszek, 101 Dalmatyńczyków, Zakochany kundel, Oliver i Spółka, Bambi to niewątpliwe klasyki, które dla dorosłego są pewnym powrotem do przeszłości, a dla dziecka wciąż stanowią przyjemną dla oka, wciągającą opowieść. I oczywiście można się kłócić i wytykać, że niektóre z nich zestarzały się kiepsko  –  i nie ukrywam, że jest w tym sporo racji. Nie mam jednak na myśli techniki animacji, lecz raczej przekazywane wartości i utrwalane stereotypy. Kobiety ratowane z opresji przez bohaterskich mężczyzn, uzależnienie swojego szczęścia od miłości księcia, ślub jako synonim jedynego możliwego happy endu, macocha jako zła i zazdrosna… i tak dalej i tym podobne. Jednak! Po pierwsze obecnie również nie brakuje takiej narracji, po drugie jest to dobry punkt wyjścia do ciekawych rozmów na ten temat i próby formułowania własnych spostrzeżeń, a po trzecie wreszcie  –  to nadal są po prostu bajki, które nierzadko przez dziecko oglądane są bez większego chłonięcia wartości czy antywartości, a po prostu ciekawa przygoda z gadającymi zwierzętami, błyszczącymi wróżkami czy śmiesznymi gagami. Wiele z tych opowieści to nadal piękne historie, będące również świadectwem czasów i  kolorowym wspomnieniem. 

Nie zapominajmy również o tym, że po całym dniu przychodzi w końcu ten czas (zazwyczaj później niż prędzej), kiedy dziecko po stoczonym boju o kolejną przeczytaną stronę, o dokładkę kolacji, o jeszcze minutkę… w końcu zasypia (czy raczej: udaje się je uśpić), a dorośli mogą odpalić swoje konto i wybrać coś z tej doroślejszej oferty. Czy Disney+ proponuje nam tytuły, które stanowią konkurencje dla innych platform? Czy jest nas w stanie przytrzymać na dłużej? Wiadomo, że wszystko jest kwestią subiektywnych preferencji i spostrzeżeń, jednak po roku funkcjonowania platformy na rynku, na którym konkurencja jest niemała, myślę, że Disney+ radzi sobie całkiem dobrze i ma do zaoferowania sporo dobrego. Znajdziemy tu zarówno tytuły lekkie, komediowe, idealne na relaks po ciężkim dniu, jak i mocniejsze –  obyczaje i dramaty, po których nierzadko mogą zdarzać się długie dyskusje toczone ze współoglądającymi. Nie brakuje kryminałów, nowych seriali oferujących coś innego, ale także otrzymujemy dostęp do wielu produkcji znanych już i kultowych, których nie obejrzymy nigdzie indziej, a do których lubimy wracać. Mój przyjaciel raz za razem porzuca nowe tytuły na rzecz dawno zakończonego już serialu Jak poznałem waszą matkę, którego seans potrafi być dla niego tym, czym dla kogoś innego cotygodniowe pogaduchy z przyjacielem przy kawie lub będący częścią codziennego rytuału kubek melisy. Mąż z kolei po latach mógł powrócić do swojego ukochanego serialu Lost, którego porysowane i pogubione po części płyty z odcinkami kolejnych sezonów kurzą się w domu, rozkompletowane i nadgryzione zębem czasu, nie znajdując nawet za bardzo odpowiedniego dla siebie nośnika.

Tych, którym sentymenty i poświęcanie czasu produkcjom już obejrzanym, są obce, oczywiście również Disney+ może zanęcić. Nie zamierzam udawać, że obejrzałam większość produkcji, bo byłaby to wierutna bzdura, ale poświęciłam swój czas na kilka tytułów i przyznam, że miałam na tyle szczęścia, iż nie trafiłam jeszcze na kompletnego gniota, którego oglądanie przerwałabym w połowie. Wręcz przeciwnie – większość seriali potrafiła mnie zaciekawić i przykuć do ekranu. Co zatem znajdziemy na Disney+, a co sama mogę polecić?

Dla tych, których interesują historie oparte na faktach, w odpowiedni jednak sposób podkoloryzowane i fabularyzowane, ale również takie, które opowiadają o wydarzeniach głośnych, które stanowią część czasów oglądającego, z pewnością mogę polecić serial Pam i Tommy, który mogliśmy oglądać zaraz po wystartowaniu platformy w Polsce. Intrygująco opowiedziana historia skomplikowanej relacji, świetnie dobrani aktorzy i ciekawie prowadzona fabuła  –  to wszystko złożyło się na serial, który ogląda się naprawdę dobrze i który trzyma w napięciu. TUTAJ zostawiam Wam odnośnik do Wielogłosu, w którym razem z Anią dyskutowałyśmy o serialu. Produkcja, w której główne role zagrali Lily James i Sebastian Stan (a nie zabrakło także Setha Rogena w kluczowej dla tej historii roli), porusza wiele intrygujących kwestii, a między innymi w ciekawy sposób opowiada o prawie do prywatności, intymności, a także o tym, jak różnie oceniane są kobiety i mężczyźni, zwłaszcza jeśli w grę wchodzi szeroko rozumiana seksualność. To naprawdę dobrze zrobiony serial, który opowiada o jednym z największych skandali lat 90. i w którym naprawdę nieźle zadbano o takie aspekty jak kostiumy, fryzury czy scenografia, dzięki czemu dobrze oddaje klimat tamtych lat.

Jeśli natomiast wśród nas są fani kryminalnych opowieści, którzy z wypiekami na twarzy śledzą wszystkie kryminalne podcasty i ciągle im mało… Mogą odnaleźć siebie i swoją obsesję w zabawnym, wciągającym i  –  co najważniejsze  –  z potwierdzonym trzecim sezonem  serialu Zbrodnie po sąsiedzku (zdecydowanie wole oryginalny tytuł: Only murders in the building). Serial, którego odcinki nie trwają dłużej niż dwadzieścia parę minut, może pochwalić się w stałej obsadzie takimi nazwiskami jak Selena Gomez czy Steve Martin, a i gościnnie nie brakuje gwiazd, gdyż do tej pory w produkcji tej wystąpili już: Tina Fey, Cara Delevingne i oczywiście Sting. Natomiast w kontekście trzeciego sezonu wymienia się nazwisko Meryl Streep. Jest więc na co czekać. O czym jednak opowiadają Zbrodnie po sąsiedzku? To opowieść z typu tych, w których zupełnie przypadkowo splatają się losy bardzo różnych postaci. Dwoje starszych panów i pewna młoda kobieta spotykają się, kiedy w budynku, w którym mieszkają, ale do tej pory skutecznie się unikali i mijali, zostaje popełnione morderstwo, a lokatorzy wyproszeni chwilowo ze swoich mieszkań. Nieoczekiwanie okazuje się, że trójka ta ma więcej wspólnego, niż mogłoby się wydawać  –  zarówno pocieszny, niegdyś cackiem popularny, choć teraz już zapomniany aktor Charles, jak i narcystyczny, nierobiący zawrotnej kariery reżyser Oliver, jak i na pierwszy rzut oka zblazowana i arogancka Mabel są zapalonymi fanami kryminałów i uzależnienie są od pewnego konkretnego podcastu o tej właśnie tematyce. Niespodziewanie los sprawi, że ta trójka sama zostanie wplątana w sprawę morderstwa, a to spowoduje oczywiście, że nie tylko będą się wplątywali w zabawne i niepokojące sytuacje, ale, co dla nas najważniejsze  –  poznamy ich lepiej. Zbrodnie po sąsiedzku to serial na swój sposób oryginalny i zabawnie pokazujący, w krzywym zwierciadle, fanów kryminalnych historii. To przy tym ciepła i zabawna opowieść, a momentami również wzruszająca. Serdecznie polecam, bo czas mija przy serialu szybko i, mimo kryminalnej otoczki, można się przy nim odprężyć i zrelaksować.

Również fani seriali o związkach, a w zasadzie o toksycznych związkach, i bohaterów, którzy swoje mniejsze i większe rozterki i przygody przeżywają podczas okresu studiów, znajdą coś dla siebie podczas seansu serialu Zakłamanie. Jest to opowieść  o młodej studentce Lucy, która poznaje tajemniczego i uwodzicielskiego Stephena. Młodzi od razu wpadają sobie w oko, jednak ani on, ani ona nie są przygotowani na to, jak toksyczna i pełna wybojów będzie to relacja. Samo studiowanie, jeśli to kogoś interesuje, jest jedynie tłem, jeszcze mniej ważnym niż choćby w Życiu seksualnym studentek czy polskim Sexify. Zdecydowanie pierwsze skrzypce gra tu relacja głównych bohaterów, ich obopólne kłamstwa, półprawdy, a także fascynacja i przyciąganie, którym nie mogą się oprzeć, choć obydwoje zdają się rozumieć, że nic dobrego z tego związku nie wyjdzie. W serialu nie brakuje odważniejszych scen i całość dość mocno osadzona jest właśnie na seksualnym napięciu, jakie tworzy się i narasta między bohaterami i cielesności w ogóle. Oprócz głównej linii czasowej, która okazuje się przeszłością, mamy również teraźniejszość, która dzieje się kilka lat później, a która po ostatnim odcinku sugeruje, że szykuje się druga seria, w której twórcy powinni widzom co nieco wyjaśnić. Pełną recenzję Zakłamania znajdziecie TUTAJ.

A może szukacie nietuzinkowego serialu o superbohaterach, bo wszystkie Spider-Many, Kapitany Ameryki i Batmany już Wam się znudziły? I tutaj na platformie Disney+ znajdziecie coś, na czym warto zawiesić oko, choć przyznać trzeba, że jest to tytuł, który pozostawia co nieco do życzenia, aczkolwiek pomysł wyjściowy jest naprawdę intrygujący, toteż liczę na to, że drugi sezon naprawi błędy, które znalazły się w pierwszym. Nadzwyczajna, bo o tej produkcji mowa, to opowieść dziejąca się w zupełnie odmiennym od naszego świecie, choć niemal identycznym. Wszystko jest takie samo, poza jednym drobnym faktem. Otóż w świecie Nadzwyczajnej u każdego człowieka po osiągnięciu pełnoletności uaktywnia się jakaś wyjątkowa supermoc. I jest to dla wszystkich całkowicie normalne. Sęk w tym, że nasza bohaterka jest pod tym względem nadzwyczajna, ponieważ minęło już kilka dobrych lat od przekroczenia progu dorosłości, a Jen jak była pozbawiona mocy, tak jest nadal. Próbuje odnaleźć się w tym wszystkim z pomocą przyjaciół, a także bezdomnego kota, którego przygarnia. Serial w nietypowy sposób i dość przewrotnie opowiada o poczuciu inności, wyobcowania i próbie akceptacji samego siebie. Nie brakuje tu również humoru, który w dużej mierze opiera się na często nietypowych zdolnościach bohaterów zamieszkujących świat Nadzwyczajnej. Produkcja postawiła na nowe, nieznane szerzej twarze i wyszła na tym całkiem nieźle (poza jednym wyjątkiem). I choć w połowie sezonu serial trochę „siadł” i można było się nieco znudzić, to nadal uważam go za niezły tytuł i z pewnością obejrzę drugi sezon, kiedy tylko się pojawi. Tym bardziej że twórcy nie omieszkali zafundować nam na samiuteńki koniec sporego cliffhangera.

Spokojnie, jeśli rękami i nogami bronicie się od wszelkich nadzwyczajnych i nadprzyrodzonych tytułów i rozpaczliwie szukacie dobrego, mocnego, stąpająco twardo po ziemi dramatu pełnego napięcia i tętniącego prawdziwą ludzką krwią i wybuchami złości  –  nie zawiedziecie się, jeśli odpalicie serial The Bear. Ta na pozór bardzo zwyczajna opowieść cenionym młodym kucharzu, który wraca w rodzinne strony, by zamiast pięciogwiazdkowej restauracji prowadzić maleńką knajpę z kanapkami, odziedziczoną po zmarłym bracie, potrafi wbić w fotel i trzymać za gardło od pierwszej do ostatniej sceny. Twórcy fantastycznie przenieśli na język serialu gorącą i napiętą atmosferę i bieganinę kuchennego zaplecza. W tym serialu wszystko jest parzące, będące krok od wykipienia, buzujące lub właśnie rozlewające się gorącą plamą na dopiero co wyszorowanej podłodze. Para emocji bucha nam prosto w twarz, gdy tylko podniesiemy pokrywkę tego docenionego już przez krytyków i widzów serialu. A jeśli jeszcze przed seansem boicie się, że za szybko za nim zatęsknicie po pierwszym sezonie, śpieszę z dobrą nowiną  –  dopiero co Disney ogłosił, że drugi sezon The Bear wystartuje już 2 sierpnia. To co? Widelce w dłoń!

Pozostańmy jeszcze przez chwilę przy wątku seriali czysto obyczajowych, bo teraz chciałabym polecić Wam prawdziwą perełkę  –  jeden z najlepszych seriali tego roku, jeśli nie jeden z najlepszych miniseriali obyczajowych w ogóle. Siadając do seansu produkcji Rozterki Fleishmana, wiedziałam, że będzie to serial przynajmniej dobry, nie spodziewałam się jednak, że aż tak. Że okaże się taką tykającą, emocjonalną bombą, że poskręca w takie rewiry, że będzie tak oddziaływał na oglądającego. Ten serial wbrew pozorom toczy się powoli, zaczyna dość niepozornie i nawet opis fabuły może co poniektórych zniechęcić do oglądania. Cóż to bowiem za atrakcja oglądać perypetie dorosłego, markotnego faceta, hepatologa, który pewnego dnia odkrywa, że jego żona, z którą niedawno się rozstał, podrzuciła mu w środku nocy dzieci  –  o wiele za wcześnie niż się umawiali  –  i po prostu zniknęła? Oczywiście tytułowy Fleishman nie obawia się, że kobiecie coś się mogło stać; jest na nią po prostu wściekły. Nie za to, że zostawiła mu dzieci, bo i tak to głównie on się nimi zajmował podczas trwania ich związku i po jego rozpadzie, ale o to, że znów postąpiła na wskroś egoistycznie, myśląc tylko o sobie. Widz obserwuje, jak Toby zmaga się ze swoimi myślami i emocjami, jak odnawia kontakty z przyjaciółką i przyjacielem ze studiów, jak im się zwierza, ale także powoli zaczynają się przed nami uchylać drzwi do przeszłości, do początków miłości Toby’ego i Rachel. Jak z dwojga kochających się na zabój ludzi stali się swoimi największymi wrogami? To jednak niejedyne pytania, które zadaje sobie wielu ludzi na co dzień na całym świecie, a które padają w tym serialu, czyniąc z niego pełną refleksji i nierzadko kłującą w najmniej komfortowych miejscach produkcję. Jakim cudem wylądowaliśmy w tym miejscu, w którym jesteśmy? Dlaczego nasze życie wygląda tak, jak wygląda, choć plany mieliśmy zupełne inne? Dlaczego wciąż chcemy więcej? Dlaczego wydaje nam się, że za rogiem czeka coś ciekawszego niż to, co mamy? Rozterki Fleishmana to rewelacyjny, choć niełatwy serial, który na długo pozostaje w głowie i do którego sama z pewnością niejednokrotnie wrócę. I nieważne, czy jesteście w związku, czy jesteście singlami i singielkami, czy jesteście hetero-  czy homoseksualni, czy w ogóle interesuje Was małżeństwo, czy to totalnie nie Wasze plany. Bo Rozterki Fleishmana to opowieść o ludziach i tym, jak trudno jest być człowiekiem i wytrzymać z samym sobą. To również opowieść o bardzo nielukrowanym macierzyństwie w jego pierwszych latach. Całość jest w dodatku fenomenalnie zagrana, a wśród bohaterów pierwszego planu wymienić należy takie nazwiska jak: Jesse Eisenberg, Claire Danes, Lizzy Caplan czy Aadam Brody.

Myślę, że Rozterki Fleishmana to jedna z najlepszych rzeczy, jakie mają platformy streamingowe w tym momencie do zaoferowania.

A teraz wrzućmy nieco na luz, bo od tych dramatów może w końcu rozboleć głowa. Zanim nastanie wieczór i dorośli będą mogli popatrzeć sobie na filmy i seriale, w których inni dorośli zmagają się z jeszcze większymi rozterkami, dylematami i problemami niż oni, trzeba ogarnąć życie, studia, pracę, dom, w niektórych przypadkach także i dzieci. No właśnie, a one również czasami chcą coś obejrzeć, prawda? I choć bronimy się rękami i nogami przed puszczaniem im bajek, w końcu dociera do nas, że w XXI wieku nie ma ucieczki, a dzieciaki domagają się takich samych praw, jak mamy my: również chcą wgapiać się w ekran, ile wlezie, bo przecież przykład idzie z góry. I choć wspominałam już o klasykach Disneya, za które ogromne cenię tę właśnie platformę, na koniec chciałabym wspomnieć o pewnym wyjątkowym animowanym serialu, który ma sporo plusów. A ponieważ nasze dzieci prędzej czy później i tak dorwą się do jakiejś bajki, myślę, że równie urocza, co przezabawna animacja Bluey może okazać się świetną propozycją. Po pierwsze ta australijska produkcja za bohaterów ma rodzinę słodkich piesków, a dokładniej mowa tu o rasie australian cattle dog. Mamy tu mamę Chilli, tatę Banjiego, młodszą córkę Bingo i nieco starszą, główną bohaterkę  –  Bluey właśnie. Ich przygody to żadne tam wyprawy w kosmos czy poszukiwania Mikołaja  –  obserwujemy ich codziennie życie i zmagania z takimi problemami, jak wybór prezentu dla koleżanki na urodziny, pomoc dzieciaków przy śniadaniu, niechęć do sprzątania po sobie, zabawę w gilikraby czy strach przed wyprawą do kina i byciem odmiennym od innych. Odcinki opowiadają o tych i mnóstwie innych tematów w sposób przystępny dla młodszego widza, ale także, co ważne  –  przystępny i nierzadko przezabawny także dla dorosłego. Bluey, choć jest opowieścią o psiej rodzinie, ma w sobie więcej prawdy o zachowaniu dzieci, o ich wychowywaniu i zachowaniu dorosłych, niż niejeden film dydaktyczny lub książka o tej tematyce. To, z jakim sercem twórcy mówią o wszystkim, kupuje mnie w każdym odcinku. A o tym, jak często można dostrzec analogię do własnego życia i gromko się zaśmiać już nie wspomnę. Czasami nawet zastanawiam się, w jakim stopniu bajka ta kierowana jest do dzieci, a w jakim do ich rodziców. Pozwala bowiem każdej ze stron na zwrócenie uwagi na wiele pomijanych zazwyczaj kwestii. Z uwagą przygląda się maluchom, wskazując na ich samodzielne myślenie, emocje, które nie różnią się od naszych, ciekawość świata i prawo do popełniania błędów. Ważną zaletą jest również to, że odcinki trwają zaledwie 6, 8 minut, dzięki czemu nie będzie nam straszna (prawie) żadna prośba o kolejny odcinek. Polecam sprawdzić, jeśli jeszcze nie znacie.

Mnóstwo jest oczywiście produkcji, których nie obejrzałam, a które z pewnością godne są polecenia. Wiadomo, że trafiają się również takie, które niekoniecznie rozpaliły nasze serca. Moi redakcyjni koledzy i redakcyjne koleżanki niejednokrotnie recenzowali dla Was produkcje, które możecie obejrzeć na Disney +, a wśród nich pojawiają się:

Mandalorianin

The Mandalorian oglądało mi się dobrze do samego końca […] mimo wszystko trzeba przyznać, że tą produkcją Disney udowadnia niedowiarkom, że marka Star Wars w ich rękach może doczekać się czegoś dobrego.

– Patryk Wolski

Zepsuta krew

Zepsuta krew to ciekawy i warty zobaczenia serial o wielkich ambicjach, ogromnych planach i machinie oszustwa, która wydarzyła się naprawdę. Warto go też zobaczyć ze względu na dobrze odegrane role (nawet ta nudna z początku, ale zapewne ma taka właśnie być) Amandy Seyfried oraz Naveena Andrewsa (niezapomniany Saiyd z Lost), którzy tutaj partnerują sobie, tworząc ciekawy ekranowy duet. Przede wszystkim jednak warto się przyjrzeć tej niezwykłej historii, która przeraża i zaskakuje, a także pokazuje przede wszystkim obłęd chciwości i dumy tak wielkiej, że niepozwalającej się przyznać do błędu.

– Anna Sroka-Czyżewska

Barbarzyńcy

Barbarzyńcy to horror zaskakujący i przywracający wiarę w żywotność tego wyeksploatowanego do granic możliwości gatunku. Udanie łączy grozę z makabrą i wątkiem obyczajowym, przemycając do rozrywkowego gatunku nieco socjologicznych spostrzeżeń. Wrażenie robi też scenografia i umiejętnie dobrana ścieżka dźwiękowa. I, co najważniejsze, Barbarzyńcy naprawdę potrafią przestraszyć.

– Anna Plewa

Zabawa w pochowanego

Zabawa w pochowanego biegnie do emocjonującego i zaskakującego finału, nie łapiąc przy tym zadyszki. Duża w tym zasługa szybkich scen oraz brutalnej przemocy przemieszanej z czarnym humorem. Jest to idealna pozycja na wieczór, jeżeli nie chcemy zanadto żyłować szarych komórek. Po seansie stwierdziłem, że film ten zasługuje na swoją ocenę (6,6) i jestem zaskoczony, że w czasie, kiedy wyszedł na ekrany, przemknął bez większego echa.

– Adam Kamiński

Zabawa w pochowanego

Jak poznałam twojego ojca

Barney Stinson miał wiele chwytliwych powiedzonek, wśród których chętnie używał tego budzącego napięcie: wait for it…! W przypadku Jak poznałam twojego ojca nie było na co czekać. Ten serial nie jest ani zabawny, ani poruszający. Nie wzbudził we mnie żadnych pozytywnych emocji, a obejrzenie dziesięciu odcinków było dla mnie trudnym wyzwaniem, któremu ostatecznie podołałem – ale nic dobrego z tego nie wyszło.

– Patryk Wolski

Pod sztandarem nieba

Pod sztandarem nieba daje widzowi coś więcej niż tylko pasjonujące rozwiązanie kryminalnej zagadki. Daje brutalną wiwisekcję umysłów zakażonych fanatyzmem. To rozprawa o przemocy, o korzeniach zła i o naszej bezradności wobec niego. Dlatego jest tak przejmująca. To przejmujące kino moralnego niepokoju naszych czasów. Siedem odcinków mija w okamgnieniu. Świetny, gęsty serial.

– Anna Plewa

Obi-Wan Kenobi

Do serialu można mieć wiele zastrzeżeń, co zmusza mnie do zadania sobie pytania – czy na pewno chciałem zobaczyć, jak wyglądało życie Obi-Wana Kenobiego na wygnaniu? Czy sięgnięcie po tak kanoniczne dla widzów postaci i okres, który przez wiele lat stanowił słodką tajemnicę, nie okazało się zbyt dużym wyzwaniem? Czy pretensje można mieć do Disneya, że postanowił ruszyć ten fundament oryginalnej trylogii, czy może do scenarzystów, którzy nie spełnili oczekiwań fanów? A może powinniśmy mieć pretensje do samych siebie, bo oczekiwaliśmy zbyt wiele?

– Patryk Wolski

Lekomania

Lekomania to jednak serial bardzo dobry, który angażuje widza i sprawia, że roztrząsa on te poważne kwestie uzależnień, brania leków opioidowych i  sytuacji w USA, które po dziś dzień mierzą się ze skutkami decyzji o obrocie Oxycontinu sprzed lat.

– Anna Sroka-Czyżewska

lekomania

Nie można zapomnieć także o stajni Marvela, która mieści się właśnie w Disneyowskiej siedzibie. Jeśli więc lubicie superbohaterów, tu możecie odnaleźć swój raj. A jeśli ich nie lubicie, być może z dnia na dzień to się odmieni, tak jak to się stało w przypadku naszego naczelnego, o czym przeczytacie w tekście Pierwsza faza MCU oczami sceptyka.

Wreszcie muszę podkreślić rzecz najważniejszą, która od zawsze była dla mnie kluczem w odbiorze kina – odnalazłem w tych filmach emocje, a dotąd uznawałem, trochę za Scorsese, że MCU to ładne CGI, epickie starcia i piękni herosi, ale nic ponadto, bo w końcu to filmy dla dzieciaków. Nic bardziej mylnego. Oczywiście nie jest to kino ambitne, które porusza ważkie kwestie. To czysta rozrywka, stanowiąca fenomen popkulturowy, który trwa już przeszło czternaście lat i najwyższy czas przestać być filmowym ignorantem, bo tyle rozrywki, ile dostarczyły mi przez ostatni miesiąc filmy Marvela, nie doświadczyłem chyba przez ostatni rok oglądania innych filmów. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak przyznanie tego głośno: No dobra, polubiłem superbohaterów.

– Mateusz Cyra

Nie brakuje tytułów, które z czystym sumieniem mogę polecić. Wśród nich są produkcje mniej i bardziej ambitne, wciągające mocno i średnio. Nie każdemu przypadnie do gustu to samo  –  banał, ale jakże prawdziwy. Subskrypcje platform streamingowych nie kosztują majątku –  owszem, kiedy decydujemy się na jedną, dwie. Jeśli jednak chcielibyśmy korzystać ze wszystkich  –  wydatek rośnie i okazuje się, że większość z nas jednak musi wybrać. Z tym wyborem każdy zostaje sam (ewentualnie ze współpłatnikiem i współoglądającym), jednak jeśli do tej pory zastanawialiście się, czy warto zyskać dostęp do Disney+ i szukaliście konkretnych, polecanych tytułów, by się o tym przekonać, mam nadzieję, że powyższy tekst może Wam choć odrobinę pomóc. W zalewie filmów, seriali, uniwersów  –  Disney+ ma całkiem sporo do zaoferowania i  –  co ważne  –  jest naprawdę różnorodnie.

Wszystkie wspomniane produkcje można oglądać na platformie Disney+

disney+

disney+

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *